wtorek, 6 grudnia 2016

Wyjątki i reguły

W szkole poznawała reguły, ale to życie uczyło ją wszystkich dostępnych wyjątków. Co można, co wolno, a co się zwyczajnie opłaca. Ilość wyjątków od tego co można dawała dostatecznie dużo przyjemności i korzyści, żeby nie przejmować się nad to - co wolno i co się opłaca. Bo życie tak szybko płynie... Dlatego starszy pan profesor stał jak wryty widząc w białej pościeli swoją ulubioną uczennicę. Spędził życie w książkach, nie szczędząc wysiłków by rozwinąć swój intelekt. Czterdzieści lat rozwoju umysłu ma się jednak nijak do potencjału możliwości, swobody ekspresji i przyczynowo skutkowej natury rzeczy w które ta uczennica była w tej chwili nie-ubrana...
- Aniu - wyjąkał - co ty tu robisz, to mój pokój...
Ania przegarnęła długie włosy, ukazując lekko wilgotny kark i kolejny tatuaż. Leżąc w niezmienionej pozycji patrzyła prosto w jego oczy. Okulary psotnicy kontra okulary belfra zdetronizowanego w jednej, prywatnej chwili do statusu Tadzia-jąkały.
- Ja tu jestem po zaliczenie Tadeuszu - roześmiała się. 
- O masz! - pomyślał rozgorączkowany profesor. Pomyślał nie na głos na szczęście. Tak przynajmniej mu się wtedy zdawało. Jej śmiech rozsypał się jak garść pereł rzuconych o podłogę. I jak przez garść pereł rozsypanych po podłodze, jego równowaga runęła w nicość niewyartykułowanych sylab. Jej nogi skrzyżowane do tej pory w kostkach - rozplątały się śmiało i dopiero teraz światło z okna - niczym sceniczny, punktowy reflektor rozlało się po jędrnych, błyszczących udach. wpełzło na nią i przygniotło ciepłym, czerwcowym ciężarem. Ten żar najwidoczniej szybko trawił wnętrza jej ud bo jeszcze bardziej wypięła pupę, a uśmiech skryła pod długimi wachlarzami czarnych jak jej dusza rzęs. Zakamarki skąpych koronkowych majtek wydawały się zbyt ciasne by utrzymać na miejscu podsycone soczystością ciało dziewczyny.

piątek, 22 lipca 2016

Tylko patrz


- Nie musisz nic mówić. Tylko patrz.
- …
Płaszcz upadł na podłogę z ciężarem ołowiu. Nikt go nie podniósł. Gdyby któreś z nich to zrobiło, sprawy mogłyby przybrać brutalny i pieprzny obrót. Scenariusz stałby się krótki i płytki, jak krótki i płytki oddech porwanych w wir zdarzeń topielców, w kipiel gorączki, w bystrza chuci, w pulsujący tętent lepkiej z nieprzytomności krwi rozszarpującej skronie. 

Już kiedy znaleźli się na podziemnym parkingu zdał sobie sprawę, że znalazł się w samym środku nieuniknionego impaktu personalnych relacji z przełożonym... z przełożoną.

Z estetycznego punktu widzenia, siedząc wygodnie przed monitorem można rozważać dokąd to zmierza, co literalnie dla przykładu „być może” i „na ile wypada” o tym mówić lub inaczej – „co by było gdyby”. Tam i wtedy, gra nie polegała jednak na patrzeniu w monitor, a w oczy drugiego gracza, a chora ambicja nie oznaczała chorobliwej chęci wygrania za wszelką cenę, a wręcz coś zupełnie przeciwnego, podpowiem: słodką chęć przegranej… Gra była faktem, który dokonywał się, co do tego nie mam wątpliwości, jak też nie mam wątpliwości co do tego, czym ta słodka przegrana miałaby być dla świadomości gracza, dla jego samooceny i potoku autonarracji, głębokiej toni z której wyłania się raz po raz stróżka myślenia dedukcyjnego i indukcyjnego.
„Tylko patrz...” pomyślał, powtórzył w myślach, jakby się upewniał z dozą dumy, że to on przegrał, a przynajmniej zaczyna przegrywać.  Tyle razy zadajemy sobie w myślach to pytanie „co by było gdyby”, daleko przed tym, nim coś naprawdę się wydarzy. Tyle razy stoimy w oczekiwaniu na odpowiedni moment żeby zrobić zdjęcie, że bieg zdarzeń omija nas, jak wielkie głazy w tym rwącym potoku zdarzeń. Co by było gdyby, jeden ruch do przodu, dwa, trzy, drzewo scenariuszy przyczynowo skutkowych wyrosłe z pnia logiki…

- Tylko patrz. – powtórzyła, choć stał bez ruchu, w jakimś niejasnym blasku odbitego światła, pośrodku ciemnego pokoju, pośród jej mebli, stylowych tapet, skąpych fajansów i półki na wino. Powtórzyła to by się utwierdzić, że nie robi jej w myślach - bezmyślnych zdjęć - „co by było gdyby”. Tak, bo to dla niej bezmyślna czynność, logika powinna pozostać w komputerach, w maszynach, a człowiek – człowiek powinien się czasem od niej oderwać. Tak jak ona to robi. Chciała go także nieco sprowokować, czuła że na swoim terenie zwyczajnie – wygrywa, a ma dosyć już zwycięstw, nad życiem, czasem, nad mężczyznami. W poszukiwaniu przegranej, jak przystało na wątłą kobiecą istotę w środku, jak zwykła o sobie z fałszywej skromności myśleć, zamknęła za sobą zamek w drzwiach. On usiadł, bez słowa, ona została w samej bieliźnie i nieznośnie wysokich butach. On cały czas patrzył. Ona wyjęła z kuchennej szafki mąkę, wysypała na blat i postanowiła przygotować coś na słodką przekąskę. On patrzył na to co pozostało jeszcze zakryte i to, co przestało być zagatką.

Był młody, przystojny, pracował dla niej od niedawna, typ białego kołnierzyka, bardziej jednak przypominał grzecznego uczniaka, niż drapieżnego żołnierza mrocznej finansjery. Cholera, czuła że wygra, że jest bezbronna wobec takiego grzecznego typka. Zagniatając i wałkując niezwykle sugestywnie ciasto już w myślach skręcała mu jego nietknięty moralny kręgosłup, jak bardzo wodzi go na pokuszenie i jak bardzo tu i teraz ona sama z nim nie przegrywa. O zgrozo. Pomyślała. O zgrozo - pomyślał z trudem by wskrzesić strumień dedukcji, indukcji lub inny przejaw żywej inteligencji, rzutkości - której na ogół mu nie brakowało, błyskotliwości - której zdradzał przejawy, zdrowego rozsądku - o który sam siebie niejednokrotnie posądzał. Na nic.

Tylko patrzył. Jej słowa były jak zaklęcie, a może grawitacja w tym punkcie ziemskiego globu wykazywała jakiś rodzaj anomalii fal magnetycznych. To nawet miałoby sens, płaszcz który pierwszy z siebie zrzuciła runął już wtedy na podłogę nie tak, jak po markowych, jedwabnych rzeczach za dziesiątki tysięcy dolarów mógłby się spodziewać. To miałoby by sens, że musiał szybko usiąść by nie zachwiać się na nogach jak z waty i upaść. Nawet konsekwencje zwiększonej siły grawitacji na zmieniony upływ czasu w tym miejscu mogłyby tłumaczyć jej młodość, ciało tak ponętne, że wymagające na codzień jakiegoś uczciwego usprawiedliwienia trudem codziennych ćwiczeń, chirurgii, kremów z ekskrementów japońskich słowików, botoksu. Gdy jej pośladki przypadkiem lub nie oparły się o blat i trochę mąki zmysłowo przyległo doń, porzucił te myśli o fizyce i dalsze rozważania nad dylatacją czasu.


- Trzeba to umyć - wyjąkał, w gardle mu zaschło i z miejsca zaczerwienił się, tak na ugrzecznionego uczniaka przystało, gdy w chwili kiedy to wypowiedział zrozumiał jak ułomna była jego wypowiedź, jak bardzo powinien milczeć miast uprzedmiotawiać ten wenusjański fragment anatomii właścicielki tego miejsca.














- Chodź. - powiedziała i wygięła lekko usta w uśmiech.







sobota, 4 czerwca 2016

Nic

- Nic się nie stało.

Strumień wody dotknął jej czoła, ciecz rozbłysła gdzieś głęboko w niej ostrym światłem, a wilgoć łapczywie okryła włosy układając je na swój obraz i podobieństwo.

- Nic się nie stało - powtórzyła jak wyuczone w dzieciństwie " dzień dobry", "dziękuję", "przepraszam". 

Brak szczerości czasem jest skorupą w której skrywają się dobrzy ludzie, zamykają za sobą drzwi i ronią w samotności smutek. W takiej samej skorupie polują też drapieżniki, dlatego tak trudno czasem odróżnić prawdę od ułudy, radość od depresji, dobro od zła w ludziach.

Strumień wody dotarł do obrzmiałych ust. Wczorajsza noc dałaby się podsumować łacińskim amantes amentes, zakochani są jak szaleni, przynajmniej tak chciałbym o nich myśleć, bez względu na odwieczne prawa kolei losu. 

Strumień wody rozlał się spokojnym rozlewiskiem po barkach i plecach, oblał kojącym ciepłem lędźwia. Niknął zauroczony w niedawno odkrytych przez obce opuszki palców zakolach, dolinach i skarbcach pełnych tajemnic.

- Założyliśmy się - wspomnienie jego słów gasło w niej głucho, chciałaby nie czuć już... nic.

Struga lśniącej wody spadła do stóp i zdawało się, że jest nawet w stanie zabrać ze sobą wszystkie fałszywe słowa.















Rock Stars!

-Uhssss... uhssss..
-Want You be my daddy...?

W tle Nirvana zarzynała ostatnią piosenkę z empetrójki, 'Something in the way, yeah...'. Powietrze wibrowało w oparach taniej whisky i białego proszku.
- Pieprzone gwiazdy rocka, hehe... - rzuciła od niechcenia pierwsza, dolewając sobie szklankę do pełna. Usiadła niedbale na brzegu łóżka, z szelmowską miną świdrując koleżankę przenikliwym spojrzeniem, mocnym jak to co właśnie przepiła.
- Rockandrolla... - rzuciła tylko druga, kładąc się na podłodze i opierając nogi o krzesło.

- Okey, nie zadzieraj ze sprawami których jeszcze nie rozumiesz - powiedziała pierwsza, uśmiechając się nadal w szelmowski sposób. Huk zarżniętej Nirvany ucichł, powietrze nie przestało wibrować.
- Nawet nie próbuję... - daj kreskę - wyszeptała.

Znacie taką piosenkę 'Wild thing' w wykonaniu The Troggs prawda? W tym hotelowym pokoju brzmiała jej wersja Hendrixa. Rozwalała bębenki w uszach, darła narkotycznymi rifami duszę w ten jeden, jedyny sposób. Hedonizm i nihilizm, muzy mojej młodości i surrealizm, jakieś nieuzasadnione poczucie zanurzenia w sam środek złej burzy, czarnych motyli, lepkiej toksycznej ulewy.

- Rockandrolla... pieprzone gwiazdy rocka, hehe...  - powtórzyła pierwsza, jak gdyby chciała wyznać, że ten wieczór nie będzie mieć żadnego happyendu.


 W życiu nie ma happyendów, dlaczego teraz miałby taki być.
- Chcę klapsa... - wyszeptała druga i długo nie musiała...

Części garderoby zalegały na przemian z pustymi butelkami i śladami ostrego picia, petami, popiołem w plastikowych kubkach z resztkami coli. Bo i czego innego można się spodziewać po 'gwiazdach rocka', innego niż umiłowanie tej cyganerii ponad życie niedoczesne i wieczne, gdy to drugie status 'gwiazdy doczesnej' z automatu gwarantuje. Chyba.

Tu i teraz, taka prosta dewiza, o której nikt wcześniej nikomu nie miał zamiaru powiedzieć - że prosta nie jest. Jest pociągająca za cenę choćby nawet - utraty tchu.






- Masz ognia?
- tak, cała płonę...

















- Co dalej jest...?
 - ...pieprzone gwiazdy rocka..