wtorek, 7 maja 2024

Gentelmen



"Mother, I’d like to fuck" - przemknęło mu przez myśl i pociągnął duży łyk zimnego piwa. Było jak on - lodowate, pełne goryczy, w przeciwieństwie do niej - słodkiej, dojrzałej blondynki, kelnerki. Odwrócił szybko wzrok, by nie dać się przyłapać, że patrzy na nią - chociaż w takim miejscu - nie znaczyło to nic, dla nikogo, dla niej szczególnie… - no może napiwki większe - pomyślał z dozą pogardliwości do siebie i męskiego rodu w ogóle. Jak łatwo dają… dajemy się nabrać. Jak ten świat, do cholery, jest parszywie ułożony - dajemy się nabrać sami - siebie, w sobie. 

Miał dziś wyjątkowo kiepski dzień, pełen wewnętrznych pretensji wobec właśnie - siebie samego. Freudowskie id, ego i superego targały nim, poniewierały. "Weź się w garść, nie możesz tak żyć, co ty odpierdalasz, mazgaj, nie chłodny samiec alfa, nie sigma." Alkohol w trzecim kuflu trochę zaczął poprawiać sytuację, znaczy - terapeutyczna sesja w barze "U Fargaja" przynosiła pozytywne efekty. Mniej myślał, jego superego nieco zamknęło paszczę, zmalazło, obraziło się może nawet trochę i… przestało tłuc tego - "chłopaka dawno po czterdziestce"… Picie w barze, samemu, bez kumpli, znajomych, jest dostatecznie przykre, by jeszcze wysłuchiwać pretensji wewnętrznych głosów, prawda? Tak było. Dostatecznie wiele razy poddawał się kompulsywnemu analizowaniu - by dziś wracać do pustych czterech ścian w tym samym stanie, w którym je opuścił. 

Jako że nie pił zbyt często, by nie powiedzieć - wcale - czwarty kufel był gwoździem do trumny zdolności kognitywnych, gdy ta urocza blondynka zapytała, czy jeszcze coś podać, ostatnie zamówienie. Resztką sił poprosił o rachunek, resztką sił nie palnął, że zabrałby ją na wynos, nie zdołał jednak - nie odprowadzić jej za bar maślanymi oczami. Co gorsza - został bez najmniejszego wysiłku drugiej strony na tym przyłapany. Powiedziałem "co gorsza"? Widać, nie mam najlepszego o nim zdania. Znam go zbyt długo, zbyt dobrze, by nie czuć zażenowania wobec tych wszystkich jego - osobliwych upodobań… W zasadzie jednak, to nie było nic złego. 

Zapłacił rachunek, zostawił wysoki napiwek, powstrzymał się od gadania, uśmiechnął się - może zbyt szczerze - jak na zimnego samca-sigmę. Ot, chłopak, chłopczyna. Skorzystał jeszcze z toalety, ostatnie krzesła powędrowały w tym czasie już na stoły, bar się zamykał, a gdy wychodził. 

- Dasz sobie radę? - zapytała, gdy dotarł już do przekręconych na klucz drzwi, by żaden zbłąkany "niedopitek" nie szturmował zamkniętego lokalu, 

- kto? - zapytał nieprzytomnie, 

- Ty, dasz sobie radę z drzwiami? - roześmiała się, wyraźnie nim rozbawiona,

 - a tak, tak, jasne! - spłonął pąsem przyłapanego, albo - tak mu się tylko zdawało. Zamek w drzwiach - wyraźnie się uwziął i nie dał otworzyć. Słodka blondynka przybyła na ratunek i…

 - Marta, mam na imię Marta, pamiętasz? - przedstawiła się, nie przestając uśmiechać. 

- Dziękuję, Marta, ja Nikodem - dobrej nocy… dziękuję… - wystrzelił jak z procy w uliczkę prowadzącą do jego mieszkania. 

Kurwa! Co to było? To ma być składnia? "Ja-Nikodem-dobrej-nocy"? Ja pierdole, lata studiów - grzmiało jego superego nagle wybudzone rześkim powietrzem z alkoholowej drzemki. 

Ot, taki niewinny fetysz, autodestrukcyjna przemoc w wewnętrznej narracji. Może nie-fetysz, a bardziej niechciany przymus, obsesyjna potrzeba kontroli nad sytuacją. Z braku lepszych kierunków - wymierzona przeciwko sobie. Jak u chorego psa, który gryzie własny ogon…

Nie wykazałeś się, odczytałeś wszystkie sygnały, a nie zrobiłeś nic, mogłeś… - co mogłem, co? Wygłupić się, być jak każdy. Jak każdy.

 Czyli jak kto konkretnie? Czy to kolejne bańki przekonań, na których opierają się twoje społeczne strategie przetrwania, a które dawno zniknęły jak piana w twojej stygnącej wannie wody. A znikając odsłoniła gasnący pomnik mężczyzny, żywego ale wykazującego wszelkie pośmiertne cechy, ciało rozdęte jak balon, blade, pomarszczone, niedołężne. Ot dziwaczne na ten czas strategie, które doprowadziły go aż tutaj, w sam środek podróży przez czas okazywały się więc - nie mieć ojców, żadnych popartych logiką i aktualnym statusem więzi z obecnym tu człowiekiem.

W tym poczuciu grawitacyjnej próżni wracały do niego wspomnienia, ciągle jeszcze świeże, wyraźne, mocne. Czas, gdy możesz z natury być drapieżnikiem, wszystko cię ku temu sprzyja i stać cię na wysokie ryzyko porażek i zrywów w pogoni, bez końca. Szczególnie jedno z tych wspomnień wyróżniało się, dumnie lśniło jak gdyby etykietką, którą zwykliśmy czasem na głos mówić po upojnej chwili - “zapamiętam to na zawsze…”, a co zwykle po pewnym czasie przykrywa coraz większa warstwa kurzu.

Ludzie naprawdę bogaci zwykli nie obnosić się ani z pieniędzmi, ani z możliwościami. Ale dopiero nieliczni wśród nich mogą nosić miano "Gentelmenów". To nie oznacza krystalicznej moralności tych osobników, ale oznacza wierność wobec tajemnic. Gentelmeni o pewnych sprawach nie rozmawiają, tylko je po prostu robią - to była jedna z pierwszych maksym, które miał okazję poznać, gdy został zaproszony do środowiska elit w wielkim mieście. Nie był tak bogaty jak jego nowi znajomi, ale jako człowiek sztuki cieszył się serdecznością i otwartością. 

Nie przychodził też z pustymi rękoma - wokół niego orbitowało wiele pięknych, młodych dziewczyn chcących zdobyć coś dla siebie. System tak połączonych naczyń budował naturalną pozycję w tym ekosystemie. Brutalne prawdy przykrywał doskonałej jakości materiał tapicerski, wyszukany i na tyle rzadki - by mógł szczelnie je przykryć i wchłonąć.

I pewnie wydaje ci się, że wiesz, z kolorowej prasy, z filmów - jakie jest drugie dno tej elitarnej otoczki i to jest wszystko prawda. Tylko, że nie cała, a jej część poddana wpływom - z niewidzialnym ale - kneblem, skandaliczna ale - strawna, oburzająca i nieakceptowalna ale - tylko dla tych, którzy w ciasnym reżimie systemu codziennie wstają, stoją w korkach, pracują w szklanych domach, znowu stoją w korkach, odrabiają lekcje i idą spać, by znów jutro wszystko powtórzyć z morderczą dokładnością, przez kolejne dni, miesiące, lata i dekady, dbając o ten system, którego właścicielami są owi mityczni - Oni.

Tym wspomnieniem ze złotą plakietką w pudełku "Kolekcja mocnych przeżyć" było zdarzenie, które miało miejsce na jednym z przyjęć, obchodach nowego roku - podatkowego, w maju lub pod innym pretekstem, aby świętować dostatek, smakować życie, czas i ciało oddane w dzierżawę na tą krótką podróż. Na głównej sali i w ogrodzie było tych ciał mnóstwo, można było doznać wspaniałego odurzenia od drogich i nietuzinkowych perfum, od ubrań i stylizacji pełnych wyczucia i elegancji, przepychu złotych detali w cenie przeciętnego domu lub kilku mieszkań.

To była jednak przykrywka, obicie tapicerskie, o którym już wspominałem. Gdzieś w osobnym, jednym z wielu budynku w ramach tej wspaniałej posiadłości za miastem, wśród jezior i zielonych pagórków, w ściśle strzeżonym, ostatnim piętrze, swój sen śniło czworo Gentelmenów w towarzystwie ściśle wyselekcjonowanych znajomych płci przeciwnej - sądzących, że tym starym jak świat sposobem zdobywają coś dla siebie. Jak się domyślasz - one nic nie zdobywały. Nie chodziło bowiem o pieniądze, podarki - tego nadmiar mógłby zwalić z nóg przypadkowego widza. Ich życia - były realnie zagrożone. Ich obecność i tożsamość - mogły rozpłynąć się jak we mgle. Panowie nie byli seryjnymi mordercami, nic z tych rzeczy. Nie seryjnymi, a wypadki raczej im się nie zdarzały. 

Taki typ ludzi jednak, wykształconych prawników, lekarzy, psychologów - pewne standardy brał niezbyt dosłownie w stosunku do swojej kasty. Ten kontekst jest ważny, chcę, abyś czuł z jaką skalą - swobody każdy z nich mógł wyrażać, eksplorować i wyrażać swoje upodobania na tych pięciuset metrach kwadratowych dźwiękoszczelnego playroomu z każdą, najbardziej absurdalną maszyną i narzędziem miłosnych tortur.

Tamtego popołudnia, gdy zaproszono go pierwszy raz, prócz trzech Drapieżników w eleganckich smokingach, były tam trzy przepiękne kobiety, mi towarzyszyły jeszcze dwie, też nowe znajome. W windzie na górne piętro spiąłem je krótko smyczami i zacisnąłem skórzane obroże, co rozbawiło moich gospodarzy. Nie pesząc się tym wyjaśniłem, że dobierały się do siebie już w drodze, a ja nie cierpię braku dyscypliny wśród udomowionych zwierząt. Nie tracąc czasu, odwiesiłem dziewczyny na solidny żeliwny wieszak na kółka od obroży i poszedłem się przywitać. One stając na palcach jako tako mogły chyba swobodnie oddychać, a przynajmniej - nic nie narzekały. Moje podejście wyraźnie zrobiło dobre wrażenie na gospodarzach, bo wyjęli fiuty z ust jednej ze znajomych i serdecznie mnie powitali. Po czym wrócili, by kontynuować tą pocieszną scenkę. 

Korzystając z chwili, przywitałem pozostałe znajome. Jedną kojarzyłem z telewizji i branżowych imprez, drugą spotkałem pierwszy raz. Miała piękne, długie włosy, nieskazitelną figurę, sądzę że mogła mieć 25-30 lat. W innych okolicznościach - byłbym oczarowany. Obie miały na sobie pełną, erotyczną bieliznę, szpilki, blondynka dodatkowo - gorset. Przedstawiła się, Marta, ale to jakby przedstawiał Ci się befsztyk, który zaraz i tak zjesz. Blondynka miała  przepiękną barwę oczu - ale jak stwierdziłem później - to były tylko soczewki. Po kilku minutach w tym miłym towarzystwie ktoś przypomniał mi, że zostawiłem coś na wieszaku i nie byłoby w tym nic, gdyby to trochę już stękało i charczało. Widocznie stanie na palcach nie było tak komfortowe, jak zakładałem. 

Zdjąłem obie z wieszaka i poleciłem się przedstawić gospodarzom. Ci akurat skończyli wypełniać jej gardło spermą, więc mieli moment na zapoznanie. Zapytane o to, co lubią - szczerze uznałem to za dziwne pytać o takie rzeczy, ale przyjąłem to jako naukę i wdrożyłem to później w rutynę, trzeba być otwartym - ochoczo podeszły do skórzanego fotela typu-samolot i gospodarze od razu porwali dziewczyny do dwóch różnych playroomów, zachęcając, bym się przyłączył do obsługi rotacyjnej maszyny z wymiennymi końcówkami, zdolnej penetrować jeden lub dwa otwory w tym samym czasie. Przyłączyłem się do zabawy, nakręcając coraz to większe dilda o różnej grubości, fakturze i twardości. Sprawdzając możliwości maszyny, pakowałem je najpierw zgodnie z instrukcją - jeden analnie, drugi - waginalnie, ale gdy widziałem, że reakcja na bodźce u znajomej opada i tylko kwiczy z rozkoszy - zacząłem polewać je większą ilością czarnego lubrykantu, by zapakować najpierw do pochwy oba, a potem - też obydwa w jej dupę. W ten sposób, zmieniając prędkość, doprowadziłem po godzinie do  utraty świadomości tej od niedawna znajomej. 

Daliśmy jej chwilę odpocząć, popijając lekkiego szampana, patrzyliśmy zafascynowani, jak wylewają się z niej wszystkie płyny zastosowane do tej procedury. Piękne, lśniące pośladki dygotały, srom i uda nosiły ślady obtarć, co skusiło nas, by jeszcze chwilę, tym razem osobiście, sprawdzić, czy jest w niej jeszcze coś ciasnego… była jednak jak miękki, satynowy, luźny ocieplacz. Coś wspaniałego, idealnie wypierdolona. Z uznaniem, z refleksją, że cała ta technologia - na coś się przydaje i trudno bez stosowania większej siły byłoby osiągnąć w tak krótkim czasie taki piękny efekt. A to dopiero była pierwsza znajoma tego wieczoru. 

Nieoczekiwanie poczułem na sobie dłonie blondynki na M. w gorsecie. W innym towarzystwie lub wcześniej - skarciłbym ją okropnie. Nienawidzę dotyku, szczególnie dotyku kobiet, niezapowiedzianego co najmniej z 20 metrów i to pisemnie lub mailem. Przechodzą mnie ciarki ilekroć o tym pomyślę, jakież to jest odrażające! Moje znajome wiedzą o tym, tu jednak nie było okazji ustalić ścisłych reguł. Wytrzymałem to jakoś. Współczułem jednak dłuższy moment sam sobie i postanowiłem, że najbardziej logiczne w tej sytuacji będzie jednak ją skrępować na część wieczoru, w której przyjdzie mi ją przerżnąć. 

Spodobało mi się to urządzenie, ale pierwsza znajoma jeszcze samolubnie zajmowała fotel, dochodząc do siebie po tej małej próbie końca świata, więc postanowiłem improwizować. Przymocowałem blondynkę na brzuchu do wspaniałego łóżka, zakneblowałem, założyłem skórzaną osłonę na oczy i uszy, po tym numerze z dotknięciem mnie nie zniósłbym, gdyby na mnie przypadkiem patrzyła! … i na wszelki wypadek zabezpieczyłem rozpórką między nogi, gdyby… no w sumie to nie wiem, po co - bo lubię! I wtedy poczułem spokój, harmonię, okoliczności i jej wspaniałe ciało, w tym skrępowaniu a pełne ruchu, falujących bioder, napiętych mięśni przy każdym dotyku. 

Wzruszyła mnie, poruszyła całą moją wrażliwość, gdy sprawdzałem, jak będzie w nią wkładać wszystkie napotkane przedmioty, butelki, cygaro, palce, całą dłoń. Niebo w mojej głowie rozbłysło tysiącem gwiazd. Dym cygara w połączeniu z jej delikatnym, słodkawym smakiem ciała wyciszył mnie, wyrównał… Rozpinając ją pierwszy raz kogoś przytuliłem i wyszeptałem prawie  - zapamiętam to na zawsze.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz