piątek, 28 lutego 2025

City

O godzinie piętnastej cały kompleks kilkunastu budynków biurowych zwany Mordorem wypełniał się od poniedziałku do piątku strumieniem mniej lub bardziej obcych sobie ludzi.

 Korposzczury, menagerowie projektów, stażystki, asystentki biur zarządów, prawnicy i świeżo upieczeni absolwenci wszystkich możliwych kierunków wyższych uczelni. Wszyscy spełniający jeden wielki sen o potędze, pieniądzach i karierze pod skrzydłami wielkich tego świata. 

Agata. Znasz wiele takich bohaterek - nie wyróżniała się z tego tłumu zbytnio, pełniąc ciche i akuratnie życie na dwa etaty, praca i dom, dzieci, pies i mąż w kolejności zupełnie nie przypadkowej. Ale ostatnio jedna rzecz nie dawała jej wprost spokoju. W chwilach krótkiej wolności w drodze kolejką miejską na trasie praca - dom, przeglądając pozycje do przeczytania w jej lichym planie subskrypcji ebooków na dedykowany czytnik otworzyła równie lichy zbiór opowiadań dla dorosłych. Zatrzymał ją tytuł, miała już to skasować po opisie, ale kalkulując potrzebny czas na szukanie nowej lektury i stracony na załadowanie tej... rozumiesz.
Nie wiedząc kiedy, a z wypiekami na twarzy dotarła do końca ostatniego. Zawstydzona przed samą sobą gatunkiem i tematyką zerkała głupkowato i ukradkiem czy któryś podróżny jakimś cudem nie widział co właśnie przeczytała. 

Z pozoru nic znaczącego w jej codziennym życiu ów wątła w refleksję lektura nie zmieniła, ale jakby to powiedział terapeuta - szambo w jej głowie rozlało się. Czy ona też mogłaby stać się choćby pół bohaterką któregoś z tych opowiadań? Z tym szambem to cholernie oceniające, bo w sumie na żadnej straży ja sam nie stoję, a już na pewno nie obyczajowości snując przed tobą kolejną z historii. Nie szambo zatem - ogień pożądania. Piekielny grill, jak kto woli lub może zostawię w spokoju porównania i opowiem co nieco o Agacie. Za lekko skrzywionymi okularami księgowej skrywała się na prawdę wyjątkowej urody Kobieta. I jasne, ziemista cera, szczątkowy makijaż codzienny, włosy których dawno nie pieścił dobry i drogi stylista fryzur, a wreszcie metryka - nic tu nie sprzyja. 

W życiu, zwłaszcza tym szalenie stabilnym i odpowiedzialnym są priorytety i różne formy kredytów i nie mam na myśli tylko tych w pieniądzach i samochodach. W tym wszystkim jednak mnie najbardziej intrygują przebłyski jak ten u Agaty, stan być może nie całkowitego wybudzenia z letargu ale drgnienie, uskok i nieciągłość w tektonice niewidzialnej klatki szarej codzienności. Tak jak celebrujemy święta czy urodziny, też warto byłoby celebrować, a nie szarzeć po prostu. Robiąc w myślach listę zakupów i układając grafik podczas spełniania nomen omen też  obowiązków małżeńskich. Robiąc to bez zaangażowania i estymy, wg wypracowanego protokołu złożonego z eufemizmów i schematu czynności. "Przytul się" oznaczało "wepchnij go", "już" zamiast "było zajebiście, doszłam", "śpię" lub "czytam" zamiast "spierdalaj". Każde przekroczenie protokołu kończyło zabawę, "tak nie chcę"... Trochę mi tu żal faceta Agaty ale to nie opowiadanie o nim widocznie na więcej nigdy nie zasłużył.

Pisałem, że pociągowa lektura nic znaczącego nie wniosła, ale to oczywiście rzecz definicji. Niemniej to nie znaczące jak efekt motyla nadciągało tropikalnym monsunem w pustynne życie Agaty. Bo bez świadomości przyczyn częściej niż zwykle sięgała w codziennej pielęgnacji po witaminowe serum do cery i po błyszczyk do ust w ciągu dnia jakby czekała że coś może się wydarzyć? Odkryła zakurzoną buteleczkę wody micelarnej z niacynamidem, enzymatyczny żel i jeszcze parę składników alchemicznych by lustereczko mogło na nowo ożyć niewinnym kłamstewkiem.

I to tyle. Inne zdarzenia mają charakter chaotyczny, przypadkowy zgodny jedynie z prawem roznącej entropii. Opiszę to w 3 słowach logiczny ciąg zdarzeń: szminka-siniak-wytrysk. By potem połączyć te kropki w równie coś lepkiego i gorącego jak ta ostatnia. Zatem od początku.

Tego dnia, kilka lub może kilkanaście  tygodni po lekturze dawno zapomnianej - zegarek Agaty wyczerpał elektryczną energię do życia. Niemym tchnieniem przelewając czarę nadchodzących koincydencji.  Tak poranny rytuał w tym pośpiechu uwydatnił szminką może nieco bardziej niż zwykle ponętność spóźnionych warg. Pędzącą w grupce spóźnialskich jak ona do windy w biurowcu potrącił wysoki, przystojny nieznajomy z elegancką skórzaną teczką koloru brąz. Będzie siniak - pomyślała, rozmasowując ramię stłoczona w windzie z delegacją azjatów. Przeciskając się do wyjścia któryś z nich krótko ją złapał za pośladek, syknęła wściekła, szarpnęła się i ... urwała guzik białej bluzki na biuście. Ten wystrzelił w górę, odbił się od nadproża i cicho plusnął w kubku z kawą mężczyzny idącego spiesznym krokiem właśnie ku tej windzie. Roześmiała się niezręcznie, przeprosiła zasłaniając biust laptopem. Facet z guzikiem w kawie zdążył tylko serdecznie odsłonić śnieżno białe zęby. Mistrzyni przypału zniknęła w łazience za rogiem czym prędzej . Jak nie ona. Tego było za wiele a nie wybiła jeszcze dziewiąta. Ochłonęła trochę, ogarnęła to jakoś i po cichu zajęła miejsce w rogu pełnej sali spotkań. Na stop-klatce myśli odtwarzała sobie uśmiech gościa z kawą. 

W biurowej kantynie późnym popołudniem dostrzegła go samego przy jednym ze stolików i niewiele myśląc zdecydowała się przysiąść. Miała w głowie spójny logicznie konstrukt dlaczego tak ale tylko po to by przed sobą nie przyznać się do czegoś o wiele bardziej prostego. Nie mógł jej przecież tak po prostu się podobać obcy facet w biurze. Znowu ten uśmiech gdy spytała o miejsce. Miał też piękne dłonie. W jego głosie nie było cienia obcych akcentów ale karnacja i ciemne, gęste włosy wskazywała wpływy  haplogrupy R1b w jego linii przodków (latynos).

Osobiście lubię taką konfigurację zdarzeń, w której zwierzynie wydaje się że jest łowcą, jak myśli że jego teksty są w punkt, że tka wyśmienite sidła, że ma elitarne poczucie humoru, a jego zdolności czytania z mowy ciała są  na poziomie co najmniej C2 Proficiency. Jak ulega własnej bajce, będąc jedynie składową już gotowego posiłku. 

Szczypta "nomen omenizmu" - kantyna pracownicza - jadłodajnia... jej bufet... jego dłoń ukradkiem wsunięta pod stolikiem pod luźną spódniczkę tego dnia... dalsza część bez zbędnych słów w jednym z opuszczonych biur na najwyższym piętrze. Zadarta spódniczka,  ostatnie promienie pomarańczowego słońca wdzierające się w nią, przez uchyloną żaluzję. Rytmiczny klask ciał na pustym stole wtórowany asymetrią skróconych oddechów i mowy rozkoszy. Piękny nieznajomy amant z opuszczonymi do kostek spodniami, stojący nad złotymi łukami jej kobiecych ud, gorący wybuch przyjemnych rozmiarów wulkanu na jej brzuchu i wypielęgnowanym wzgórku szarpanym od dłuższej chwili masywnym, kolejnym orgazmem.
 Kurtyna.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz