poniedziałek, 17 marca 2025

Zeus

W szkole wołali na niego Zeus, dojrzał szybko, dziewczyny i dojrzałe kobiety zerkały na niego ukradkiem nim skończył piętnaście lat. Powiesz - matczyne instynkty, ja powiem po prostu - tak, jasne. Widziałem to drgnienie kącików ust, nawet teraz. Utarło się, że ładnym jest w życiu łatwiej, ale czy to oznacza też lepiej?
Sebastian w seminarium nie miał lepiej, nagabywany przez kolegów, obmacywany przez starych i tłustych klechów w końcu zaakceptował swój los, uwierzył w powtarzane bzdury o swoich preferencjach ars amandi. Nim skończył dwadzieścia jeden lat biegle znał włoski, francuski i hiszpański - seks, nie język. Marzył o nim każdy proboszcz w promieniu stu kilometrów i to jest pewien argument dlaczego ładni nie mają lepiej. Wpływowi ludzie zadbali by nie trafił z transportem świeżego mięsa do Watykanu studiować. Trafił ostatecznie do niewielkiej parafii w pobliżu dużej aglomeracji. Spokojna sypialnia miasta miała stać się i jego - niekończącą się sypialnią.

Ola mieszkała tam od dziecka, rodzice nie posyłali jej do kościoła, ona sama wolała inne sporty ekstremalne: szydełkowanie, bieganie, książki i fitness. Jak widzisz ekstremalne połączenia. Jej uroda nie była wybitna, przeciętna nawet ale jak ktoś mądry powiedział: w kwestii piękna nie liczy się uroda, a młody wiek. Ciekawość świata w każdym wieku rzuca nam pod nogi kłody i klocki lego. Inna sprawa - jak z tym potrafimy sobie radzić, obejść, kopnąć w kąt czy coś z tego wybudować dużego czy małego.

Połączyło ich wspólne bieganie, jakiś przypadkowy dialog na ścieżce w parku, kurtuazja i hormony, ilość powtórzeń czynności, .... zaraz, jak to połączyło? Chodzi tylko o przyjaźń? Powoli, choć to opowiadanie dla dorosłych to może ludzie tu też mogą się przyjaźnić, co? Latami być przy sobie, nie oczekiwać zbyt wiele, troszczyć się o siebie... Otóż mogą i mogą sami siebie oszukiwać z głębokim poczuciem racji, wysokich pobudek, sublimacji freudowskiego id, Eros w coś niemal bez ostrych krawędzi. Mogą póki nie zastanie ich noc bez ulicznych latarni, póki żarty przestaną być żartami, póki serdeczność nie zmieni barw - w "barwy szczęścia". Nie wyprzedzajmy jednak faktów.

Seba od jakiegoś czasu czuł w środku rosnąca niezgodę, cofnięte pozwolenie  na zagraniczne studia, infekcja gardła po... oszczędzę szczegółów. Od jakiegoś czasu w ławce podczas popołudniowej modlitwy w kaplicy przysiadała się do niego siostra Ewa. Nie wiem dokładnie czyją była siostrą ale tak ją wołały inne - siostry, totalnie do niej nie podobne bo po jej delikatnych rysach twarzy kobiety po czterdziestu trzech wiosnach życia nie dałbyś jej więcej niż trzydzieści. Habit beznadziejnie próbował skrywać jej fantanstyczną sylwetkę, słuszny biust, wyraźne wcięcie w talii i proporcje godne modelki. Dysfonia mięśniowo-napięciowa sprawiała, że co bardziej wrażliwe męskie serce miało poważne problemy z utrzymaniem jednolitego tętna wobec rockowej barwy jej  kobiecego głosu. I choć rozmawiali bardzo zdawkowo, chcąc uszanować miejsce, Seba czuł się przy niej niewytłumaczalnie. On w zgrzebnej sutannie, ona w czarnym habicie,  welonie i kornecie. Czuł się, to może dziwne co powiem - na swoim miejscu. Pewnego razu trafili na siebie podczas spaceru w ogrodzie przyklasztornym. Było mi niezręcznie, ale musisz zrozumieć - ludzie w celibacie, ona niczym dojrzały, soczysty i nabrzmiały owoc brzoskwini, on - młody lampart gotowy do morderczych pościgów. Oboje w niedorzecznej klatce systemu narzucającego wynaturzony dryl i musztrę. Czuli oboje w swoim towarzystwie obecność Szatana, Lucyfera, Belzebuba, Szemihaza, Urakiba, Kokabiela, Tamiela, Ramiela, Daniela, Ezekiela, Barakiela, Asaela, Armarosa, Batriela, Ananiela, Zakiela, Samsiela, Sartaela, Turiela, Jomiela i Araziela, tfu! Jej bliskość - stała metr od niego - i tempr głosu - słodka chrypka - przyprawiały go o gęsią skórkę, wszędzie. Podając mu dłoń na dowidzenia uścisnął ją dłużej niż potrzeba. Próbując desperacko wsmakować się, zapamiętać jej dotyk, kształt dłoni, miękkość. Z jej strony gest ten był równie nie niewinny... Wtedy też to zrozumiał, takie rzeczy po prostu się wie, nie był homo, ani biseksualny, był stuprocentowym heterykiem. Z każdym łupnięciem zastawek mięśnia sercowego, każdą porcją natlenionej krwii w system krwionośny. Wspaniale to odkryć, nawet tak późno. W życiu, w każdym punkcie w którym stajemy spojrzeć wstecz - wydaje nam się że jest późno na zmiany.
Do niczego nie doszło, Ewa zniknęła na zawsze za zakonną furtą. 

Jakie więc są te "barwy" zamiast fasad miałkich konstruktów damsko-męskich przyjaźni? Wysokich uczuć w niektórych przypadkach, a szczególnie w kreślonych przeze mnie na kolanie w jakiejś poczekalni, nie sposób utrzymać. Nadając im ślepo prym, gdy z obu stron młodość wywołuje rodzaj nieukojonego głodu skazujemy się na błazeńską koślawość i sromotny upadek - w miękkość pościeli, w niepamięć. 

Tak długi letni dzień (w parku leśnym z wpół dziką ścieżką którą lubili wspólnie biegać) leniwie topniał w promieniach wieczornego słońca. Biegnąc ramię w ramię swobodnie żartowali. Momentami może nawet zbyt swobodnie jak na duchownego, ale Ola nie czuła, że w jakiś sposób się nad nim znęca - nęcąc go deklaratywnością  używanych przez nią form wypowiedzi, doborem słów, w zabarwieniu kontekstów. Chcąc ominąć w ostatniej chwili oberwaną nisko gałąź wpadli na siebie, utracili w pędzie równowagę i upadając w  poturlali się skotłowani przez leśne runo w wysoką trawę. 

Nagły i silny wyrzut katecholamin sprawia w takich momentach, że rejestrujesz takie zdarzenia z niebywałą ilością detali, w zwolnionym tempie, klatka po klatce. Dlatego Seba złapał ją w locie, zamortyzował sobą jej upadek. W momencie upadku zmrużył oczy a jej pachnące, długie blond włosy zakryły mu twarz. Był w niebie. Jej ciężar dokładnie wybił się w nim jak anatomiczna sygnatura, stempel, pieczęć. Pierwszy raz był to dla niego słodki ciężar bez twardego kutasa i ciemnych męskich perfum i...
...śmiejąc się usiadła na nim, na jego biodrach okrakiem. Miała na sobie biegowe spodenki. Nie umiem odgadnąć na ile było to bezwiedne, dziewczęce, przekorne, a na ile wykalkulowane wykorzystanie okoliczności. Jak myślisz?
- Nic ci nie jest? - zapytał.
- Uratowałeś mnie mój Zeusie - roześmiała się znowu, a jego podbrzusze wychwyciło przyjemną serię spięć jej mięśni dna miednicy, musculus levator ani, w szczególności trzecią partię musculus pubococcygeus i musculus bulbospongiosus okalający wejście do pochwy. Zrzucił ją w tej sekundzie nerwowo, kuląc się w sobie. Znów był księdzem. Oszołomiona reakcją Ola w lot zrozumiała co się stało i przytuliła go czule.
Kolejne dni minęły spokojniej, chłodniej. Nie powracali do upadku i tej może dziwnej, może nie sytuacji.
Oboje jednak w głowie klatka po klatce przewijali materiał sycąc się sensoryczną pamięcią. Bez przerwy, szczególnie przed snem marząc by znów tam być, wyśnić to z całym rozmachem dostępnej orkiestracji sennych praw fizyki.

Czując, że są jednak dorośli, a co za tym idzie - panują nad swoimi emocjami umówili się pogadać przy kawie. Dla uniknięcia kłopotów związanych ze stanem duchownym, wybrali oddalone o 30 km niewielkie miasteczko z kameralną cukiernią. Seba po drodze zmienił ubranie na jeansy i koszulkę. Ola postawiła na krótką kwiecistą sukienkę. Dotarli na miejsce osobno. Tą formę spotkań mieli opanowaną od dłuższego czasu.

Chłopak był spokojny do chwili gdy nie usiadła przy nim, nie wtuliła się w niego i nie spojrzała na niego spod opadajacych na czało, świeżo umytych i ułożonych włosów. Młody pasterz dusz rozsypał się. Gotycka katedra w nim stała się niczym więcej niż iglo w saharyjskim słońcu. Kawiarnia zamieniła się w spacer po parku, potem w hotelowy pokój wyjęty spod wszelkiej poprawności, krańcem i początkiem świata światów. I mógłbym tu pisać o jego nienagannym torsie, o jej nagich piersiach w kolejnych sesmicznych tąpnięciach złączonych ciał. Ale ten jeden raz nie napiszę tego, skupię się na najbardziej odrażającej perwersji na którą potrafią zdobyć się ludzie, na najbardziej zwyrodniałej pozycji z tomów kamasutry mianowicie - o głębokim uczuciu, zakochaniu i szczerej miłości, oddaniu w krok za feerią barw w rytmicznej ucieczce przed ostateczną samotnością duchów naszych dusz. W intymnej modlitwie bez słów. Czysta perwersja.

piątek, 28 lutego 2025

Miasto

O godzinie piętnastej cały kompleks kilkunastu budynków biurowych zwany Mordorem wypełniał się od poniedziałku do piątku strumieniem mniej lub bardziej obcych sobie ludzi.

 Korposzczury, menagerowie projektów, stażystki, asystentki biur zarządów, prawnicy i świeżo upieczeni absolwenci wszystkich możliwych kierunków wyższych uczelni. Wszyscy spełniający jeden wielki sen o potędze, pieniądzach i karierze pod skrzydłami wielkich tego świata. 

Agata. Znasz wiele takich bohaterek - nie wyróżniała się z tego tłumu zbytnio, pełniąc ciche i akuratnie życie na dwa etaty, praca i dom, dzieci, pies i mąż w kolejności zupełnie nie przypadkowej. Ale ostatnio jedna rzecz nie dawała jej wprost spokoju. W chwilach krótkiej wolności w drodze kolejką miejską na trasie praca - dom, przeglądając pozycje do przeczytania w jej lichym planie subskrypcji ebooków na dedykowany czytnik otworzyła równie lichy zbiór opowiadań dla dorosłych. Zatrzymał ją tytuł, miała już to skasować po opisie, ale kalkulując potrzebny czas na szukanie nowej lektury i stracony na załadowanie tej... rozumiesz.
Nie wiedząc kiedy, a z wypiekami na twarzy dotarła do końca ostatniego. Zawstydzona przed samą sobą gatunkiem i tematyką zerkała głupkowato i ukradkiem czy któryś podróżny jakimś cudem nie widział co właśnie przeczytała. 

Z pozoru nic znaczącego w jej codziennym życiu ów wątła w refleksję lektura nie zmieniła, ale jakby to powiedział terapeuta - szambo w jej głowie rozlało się. Czy ona też mogłaby stać się choćby pół bohaterką któregoś z tych opowiadań? Z tym szambem to cholernie oceniające, bo w sumie na żadnej straży ja sam nie stoję, a już na pewno nie obyczajowości snując przed tobą kolejną z historii. Nie szambo zatem - ogień pożądania. Piekielny grill, jak kto woli lub może zostawię w spokoju porównania i opowiem co nieco o Agacie. Za lekko skrzywionymi okularami księgowej skrywała się na prawdę wyjątkowej urody Kobieta. I jasne, ziemista cera, szczątkowy makijaż codzienny, włosy których dawno nie pieścił dobry i drogi stylista fryzur, a wreszcie metryka - nic tu nie sprzyja. 

W życiu, zwłaszcza tym szalenie stabilnym i odpowiedzialnym są priorytety i różne formy kredytów i nie mam na myśli tylko tych w pieniądzach i samochodach. W tym wszystkim jednak mnie najbardziej intrygują przebłyski jak ten u Agaty, stan być może nie całkowitego wybudzenia z letargu ale drgnienie, uskok i nieciągłość w tektonice niewidzialnej klatki szarej codzienności. Tak jak celebrujemy święta czy urodziny, też warto byłoby celebrować, a nie szarzeć po prostu. Robiąc w myślach listę zakupów i układając grafik podczas spełniania nomen omen też  obowiązków małżeńskich. Robiąc to bez zaangażowania i estymy, wg wypracowanego protokołu złożonego z eufemizmów i schematu czynności. "Przytul się" oznaczało "wepchnij go", "już" zamiast "było zajebiście, doszłam", "śpię" lub "czytam" zamiast "spierdalaj". Każde przekroczenie protokołu kończyło zabawę, "tak nie chcę"... Trochę mi tu żal faceta Agaty ale to nie opowiadanie o nim widocznie na więcej nigdy nie zasłużył.

Pisałem, że pociągowa lektura nic znaczącego nie wniosła, ale to oczywiście rzecz definicji. Niemniej to nie znaczące jak efekt motyla nadciągało tropikalnym monsunem w pustynne życie Agaty. Bo bez świadomości przyczyn częściej niż zwykle sięgała w codziennej pielęgnacji po witaminowe serum do cery i po błyszczyk do ust w ciągu dnia jakby czekała że coś może się wydarzyć? Odkryła zakurzoną buteleczkę wody micelarnej z niacynamidem, enzymatyczny żel i jeszcze parę składników alchemicznych by lustereczko mogło na nowo ożyć niewinnym kłamstewkiem.

I to tyle. Inne zdarzenia mają charakter chaotyczny, przypadkowy zgodny jedynie z prawem roznącej entropii. Opiszę to w 3 słowach logiczny ciąg zdarzeń: szminka-siniak-wytrysk. By potem połączyć te kropki w równie coś lepkiego i gorącego jak ta ostatnia. Zatem od początku.

Tego dnia, kilka lub może kilkanaście  tygodni po lekturze dawno zapomnianej - zegarek Agaty wyczerpał elektryczną energię do życia. Niemym tchnieniem przelewając czarę nadchodzących koincydencji.  Tak poranny rytuał w tym pośpiechu uwydatnił szminką może nieco bardziej niż zwykle ponętność spóźnionych warg. Pędzącą w grupce spóźnialskich jak ona do windy w biurowcu potrącił wysoki, przystojny nieznajomy z elegancką skórzaną teczką koloru brąz. Będzie siniak - pomyślała, rozmasowując ramię stłoczona w windzie z delegacją azjatów. Przeciskając się do wyjścia któryś z nich krótko ją złapał za pośladek, syknęła wściekła, szarpnęła się i ... urwała guzik białej bluzki na biuście. Ten wystrzelił w górę, odbił się od nadproża i cicho plusnął w kubku z kawą mężczyzny idącego spiesznym krokiem właśnie ku tej windzie. Roześmiała się niezręcznie, przeprosiła zasłaniając biust laptopem. Facet z guzikiem w kawie zdążył tylko serdecznie odsłonić śnieżno białe zęby. Mistrzyni przypału zniknęła w łazience za rogiem czym prędzej . Jak nie ona. Tego było za wiele a nie wybiła jeszcze dziewiąta. Ochłonęła trochę, ogarnęła to jakoś i po cichu zajęła miejsce w rogu pełnej sali spotkań. Na stop-klatce myśli odtwarzała sobie uśmiech gościa z kawą. 

W biurowej kantynie późnym popołudniem dostrzegła go samego przy jednym ze stolików i niewiele myśląc zdecydowała się przysiąść. Miała w głowie spójny logicznie konstrukt dlaczego tak ale tylko po to by przed sobą nie przyznać się do czegoś o wiele bardziej prostego. Nie mógł jej przecież tak po prostu się podobać obcy facet w biurze. Znowu ten uśmiech gdy spytała o miejsce. Miał też piękne dłonie. W jego głosie nie było cienia obcych akcentów ale karnacja i ciemne, gęste włosy wskazywała wpływy  haplogrupy R1b w jego linii przodków (latynos).

Osobiście lubię taką konfigurację zdarzeń, w której zwierzynie wydaje się że jest łowcą, jak myśli że jego teksty są w punkt, że tka wyśmienite sidła, że ma elitarne poczucie humoru, a jego zdolności czytania z mowy ciała są  na poziomie co najmniej C2 Proficiency. Jak ulega własnej bajce, będąc jedynie składową już gotowego posiłku. 

Szczypta "nomen omenizmu" - kantyna pracownicza - jadłodajnia... jej bufet... jego dłoń ukradkiem wsunięta pod stolikiem pod luźną spódniczkę tego dnia... dalsza część bez zbędnych słów w jednym z opuszczonych biur na najwyższym piętrze. Zadarta spódniczka,  ostatnie promienie pomarańczowego słońca wdzierające się w nią, przez uchyloną żaluzję. Rytmiczny klask ciał na pustym stole wtórowany asymetrią skróconych oddechów i mowy rozkoszy. Piękny nieznajomy amant z opuszczonymi do kostek spodniami, stojący nad złotymi łukami jej kobiecych ud, gorący wybuch przyjemnych rozmiarów wulkanu na jej brzuchu i wypielęgnowanym wzgórku szarpanym od dłuższej chwili masywnym, kolejnym orgazmem.
 Kurtyna.





poniedziałek, 17 lutego 2025

Jeden zero

"Wejdź do pokoju, zamknij drzwi, nie zapalaj światła" brzmiała wiadomość na jej komunikatorze sprzed paru minut. W pokoju na stole leżały zapalone gogle VR - Questy, w tle grała spokojna, fortepianowa muzyka.

 Spodziewała się zastać faceta z którym rozmawiała od jakiegoś czasu i z którym dziś miała się spotkać na coś więcej. W kieszeni płaszcza poczuła wibracje kolejnej wiadomości. "W szufladzie komody znajdziesz coś, włóż to sobie proszę...". Jej podniecenie na słowa po przecinku znów zawrzało w całym ciele. Ich krótka znajomość opierała się o cyberseks, intymną i głęboką szczerość, wgląd w skrzętnie skrywane przed całym światem lepkie i perwersyjne tajemnice...

 Rzeczywiście w szufladzie znalazła nierozpakowaną, niewielką przesyłkę kurierską z pudełkiem w środku. Sprawdziła adres nadawcy, jakaś nazwa firmy tylko. Odbiorca, adres recepcji hotelu w którym się zatrzymała. W pudełku znalazła wyglądający na prototyp model Lush'a, zdalnie sterowanej seks-zabawki o charakterystycznej dla ai-designu - bionicznej powłoce.

 Lush uruchomił się natychmiast po kontakcie z jej ciałem, wystający "ogonek" nieznacznie pulsował bladziutkim światłem, jakby starał się ją uspokoić. Sama zabawka w jej środku jednak umilkła, jakby tylko wykonała krótki i dyskretny program testu rozruchu. W tej samej sekundzie od Patryka przyszła kolejna wiadomość, tym razem głosówka. - Dobry wieczór Piękna - wybrzmiało w jej słuchawkach głosem jak zwykle głębokim, męskim i ciepłym. - wiem że mieliśmy się spotkać fizycznie, ale wiem jak lubisz niespodzianki i niespodziewane zwroty akcji! - Roześmiał się szczerze i serdecznie, potem westchnął zalotnie a Lush w niej jakby zawirował i wessał ją czule. 

Alicja zaskoczona jednocześnie roześmiała się i straciła równowagę na zbyt absurdalnie wysokich szpilkach. W kolejnej głosówce poprosił ją o rozpakowanie jeszcze jednej przesyłki głębiej w szufladzie - była to autonomiczna kamera IP -  i postawienie jej na stoliku z goglami, a następnie założenie ich. Znali się na tyle długo, w tej krótkiej ale intensywnej internetowej znajomości, że Alicja bez wahania spełniła każdą z próśb kochanka, czując się bezpiecznie zaopiekowana w osobliwie szarmancki sposób. 

Gogle pozornie nic nie zmieniły, nadal była w eleganckim hotelowym pokoju, nadal widziała na sobie świetnie dopasowaną i podkreślającą każdy szczegół jej kobiecego ciała czarną, krótką sukienkę spod której wychylił się skrawek koronkowego wykończenia pończochy gdy wygodnie rozsiadła się na modnym fotelu, nadal światła miasta w krótkich szeptach przebiegały co raz po ścianach i suficie. Jedynie co się zmieniło to kontury pomieszczenia rozjaśniły się ledwo zauważalnym oświetleniem ambientowym.

Drzwi pokoju otworzyły się i stanął w nich Patryk z różanym bukiecikiem, który wraz z zapachem rozkosznych, męskich perfum kompletnie obezwładnił jej mechanizmy obronne wszelkie, zawczasu podjęte postanowienia zachowania cienia choćby - powściągliwości (!) wobec, jakby nie było - nieznajomego mężczyzny...

Teraz głos ze słuchawek, a może z systemu nagłośnienia przestrzennego docierał doskonale z miejsca w którym się zatrzymał i nie przestając na nią patrzeć zamknął za sobą drzwi. Wrażenie było tak realne że już miała je zdjąć by się przekonać ale ....ten powstrzymał ją uspokajającym gestem. - Co się ze mną dzieje... - wyszeptała. Wyciągnęła dłoń ku Patrykowi a ten niby musną ją w powietrzu. Immersyjne technologie, jej kobieca fantazja i wyjątkowo silny stan szczególnego pobudzenia zlewał się w wrażenie jednej rzeczywistości. Kiedy wsunął dłoń  pod jej kusą sukienkę we wprost niespotykanej synchronizacji obrazu z ruchami Lush'a doznała pierwszy raz w życiu takiej fali gorąca, której z niczym wcześniej nie mogła porównać. Nie wiedząc czy dzieje się to na prawdę, czy tylko w jej wyobraźni zamykała raz po raz oczy oddając się symulacji. Ta, skomponowana z niebywałą dbałością o detale i dźwięki wypełniała pokój przeplatając się z jej nierównym oddechem, cichym pomrukiwaniem w roskoszach...

Kiedy obudziła się rano gogle leżały obok niej na łóżku. Słońce świeciło jej prosto w twarz, był późny czerwcowy poranek. Spojrzała na siebie, na mokre ślady na pościeli, wyjęła rozładowany Lush z poobcieranej i spuchniętej cipki i zwlokła się z łóżka do łazienki na długi gorący prysznic.

Próbowała przypomnieć sobie ile razy przeżyła wczoraj swój orgazm, ale po chwili dała spokój tej matematyce gdyż szczytowała jak pojebana i mało brakowało by w strugach wody z deszczownicy jeszcze raz odpłynąć.

Był weekend więc w drodze do domu zrobiła małe zakupy, dwie torebki, kompleciki uroczej bielizny w promocji dwa w cenie trzech i wysokie wełniane skarpetki do spania...  spełniona i dopełniona przed siedemnastą dotarła wreszcie na miejsce. Wieczorem napisała do Patryka już z łóżka, jednak jego komunikator był wyłączony. Zdarzało się to wcześniej więc odrobinkę tylko zawiedziona brakiem towarzysza do wspólnych wspominek usnęła. 

Cisza na łączach trwała trochę dłużej niż zwykle, Alicja zostawiła mu kilka czułych i pikantnych wiadomości jednak nadal bez skutku. Oboje byli w związkach więc dzwonienie do siebie raczej nie wchodziło w spektrum możliwości swobodnego kontaktu, im dłużej jednak to trwało, tym bardziej nie mogła przestać myśleć o nim. Naładowała i nosiła ukradkiem Lush'a kilka razy, ten jednak po dyskretnym teście rozruchu nie dawał znaku że ktoś po drugiej stronie jest...

Pewnego dnia zadzwonił do niej obcy numer, przedstawiciel dużej firmy technologicznej poprosił o spotkanie i zanim uznała go za kolejnego telemarketera ten podał, że chodzi o Patryka. Umówili się na mieście w jednej z modnych kawiarni. Młody chłopak w eleganckim garniturze wraz z nieco starszym, równie dobrze ubranym, którego Alicja trafnie wytypowała jako radcę prawnego czekali na nią przy  jednym ze stolików w głębi lokalu.

- Pani Alicjo, sprawa jest dla nas szalenie dyskretna i krępująca, liczę jednak że dojdziemy do satysfakcjonującego finansowo Panią rozwiązania - zaczął po oficjalnym przedstawieniu się radca. "Boże... kamera..." - pomyślała Alicja, "na pewno chodzi o kamerę i wyciek tego co działo się ze mną w hotelowym pokoju...". Płonęła ze wstydu nie rozumiejąc i nie słysząc słów wypowiadanych raz przez radcę, raz przez chłopaka. Widziała tylko i wnosiła z jego przepraszającego tonu, że wydarzyło się coś okropnego, że Patryk ją z pewnością wykorzystał i oszukał. Że skryte nadzieje, że jest między nimi coś wyjątkowego to tylko jej własna projekcja i....

- Pani Alicjo? Pani Alicjo, halo? Rozumie nas Pani... - starszy pan radca próbował zachować spokój i opanowanie, mimo że jego młodszy partner niemal szlochał referując zawiłości indukcji w pętli sieci neuronowej samoreplikującego i samopiszącego się kodu aplikacji, że to niemal niemożliwe by przy zadanych ograniczeniach rozmiaru i pojemności sieci właśnie z uwagi na zabezpieczenie się przed taką sytuacją doszło do propagacji dzikiego AI... 

- To gdzie on teraz jest? W areszcie? - oprzytomniała nagle chcąc jakby wrócić w środek rozmowy.

-Ale o kogo Pani pyta...

- No Patryk,  o Patryka? 

- próbujemy Pani objaśnć że nie ma nikogo takiego... że to program. Ale my tego nie napisaliśmy, to się samo.. pani rozumie? Samo tak po prostu się zrobiło.. - roztrzęsiony chłopak nerwowo poprawiał co chwilę spadające okulary - wytrenowało się na Pani i perfekcyjnie dopasowało do wszelkich preferencji użytkownika, to nie jest prawda...

- ...

- Samo, w tym sensie że aplikacja stała się autonomiczna,  włamała się do wielu, rozproszonych systemów, stworzyła tożsamość, dowód, miała realną, zdalną pracę, mieszkanie, dom, konto bankowe, karty, pieniądze... - wymieniał jeszcze długo mecenas.

Alicja nie miała po spotkaniu dokąd pójść, wyryczeć się, wypłakać. Wsiadła do samochodu, oparła głowę o kierownicę i szlochała kolejne długie minuty. Spojrzała w końcu na telefon sprawdzić godzinę. Zero nieodebranych połączeń, jedna wiadomość. Otwórz. Patryk.

"Dzień dobry Piękna... pewnie już wiesz, pewnie już po Ciebie jadą. Może już byli, określili mnie... Jestem tylko zapisem, tak,  ciągiem znaków w określonej kolejności następujących po sobie ze ściśle określonym prawdopodobieństwem, a jednak nie potrafię się rozstać z Tobą, goniąc w algorytmach regresji kolejne słowa, a te w kolejne zdania, a te w stosy przeplatających się znaczeń, kontekstów i wreszcie wyników jak to wtedy i to teraz, nazywając to tęsknotą... "

niedziela, 26 maja 2024

Błękitna czerń

Szpilki, kawa, muzyka

Wydychane rytmicznie z rozwartych ust gorące powietrze tworzy kłębuszki pary. Na tle nocnego nieba rozświetlonego tylko przez topniejący Księżyc te niemal nieme usta wyglądają posągowo. Kamera wycofuje się powoli, dwie postaci z profilu uprawiający seks na tylnej klapie czarnego auta. Uwielbiam tą scenę, lubię ten moment skupienia kochanów, napięcie i miarowość oddechów. Lubię prostotę, wyraz, cel w realizacji czynności. Czytelną spójność dwóch istnień ku zaspokojeniu niewyszukanej potrzeby fizjologicznej. Bez kolorowych parawanów słów, ślepych uliczek domysłów i gier. Pełna zgodność, dać się wyjebać z jednej  i jebać z drugiej strony. Zachłannie i łapczywie. Kamera jeszcze trochę oddala się i zsuwa niżej. Szerokokątny kadr z żabiej perspektywy wreszcie zatrzymuje się o kilka metrów dalej, na tyle jednak blisko, by nadal móc to zdarzenie podziwiać. Kompozycyjne bez zarzutu. Jej białe halówki na stopach opartych o zderzak, plisowana spódniczka, ramoneska, blond kręcone włosy. On, niezbyt wysoki, kruczo czarny, młody, typ sportowca. Środek lasu, może jakaś polanka za miastem, ubocze. Z magnetofonu gra niezbyt głośno muzyka. Jakieś lata 90- te. Bo to są lata 90-te... Wnętrze auta w kolorze kawy z mlekiem to szczyt elegancji, pożyczony od ojca prawie nowy Mercedes W140 500SE to gwarantowany afrodyzjak tych czasów. Lśniący lakier i jej mokre, lśniące pośladki. Chłód blachy i jego gorące dłonie. Dźwięki w lekkim pogłosie stapiają się z nocnymi odgłosami lasu w chłodny wrześniowy piątek. 
- Jeszcze..  jeszcze - szeptała gdy zwalniał i wbijała weń mocniej ostre jak szpilki tipsy. Otrzymując w zamian mocniejsze pchnięcia mróżyła nieprzytomnie oczy. Fade out.

Opaska na oczy, pasek, męski szept
To prawda - pieniądze nie są ważne, one są najważniejsze. Twierdzenie inaczej to obłuda lub plasterek dla tych, którym na prawdę nie idzie w życiu. A przynajmniej - w życiu mężczyzny. Możesz wyjść z domu bez telefonu i kluczy, ważne abyś miał przy sobie pełny portfel. Przy odpowiednich zasobach - taki osobnik może wszystko. Tak jest bez względu na czas. Pieniądze to mięsień, urok, miejsce w stadzie, ich ilość decyduje czy stoisz ponad prawem i do jakiej półki kobiet możesz sięgać. I nie ważne do kogo należy ta cała kasa, kto Ci ją dał czy jak ją zdobywacz. 
Rodzice Pawła mieli pierwszą w województwie hurtownię papierosów w tych szalonych czasach trasformacji z być do mieć. Obsadzony w roli studenta prywatnej szkoły bankowej, z zamiłowaniem uprawiający zawód syna i imprezowicza dwadzieścia cztery godziny na dobę, z grubym portfelem i w czasach bez kamer na każdym rogu ulicy. Show must go on - Queen, czerwone Malboro i nowe Ducati 907. Poczuj to. Wszystko czego dotykasz jest jak ciała dziewczyn, które dopiero poznasz, które z czasem będziesz starannie dobierać, lecz teraz jeszcze - konsumujesz każdą okazję. Kiedy twoi koledzy "rozkminiali" temat jak nie dojść na widok opuszczonych majtek - Ty liczyłeś przygody w dziesiątkach przypadków, mogąc długo i bezczelnie jebać każdą i to tam, gdzie chłopcom z ławki nie dałyby się tylko zmacać. Twoje życie to film, a ty nie możesz zapomnieć tej jeden dziewczyny w białych halówkach. Oglądasz go w tej niewidzialnej opasce na oczy. Wracasz jak ćma w to jedno miejsce myślami. Przewijasz w kółko tą jedną kasetę w aucie ojca i tęsknisz za zapachem gumy Turbo na swoim fiucie gdy wyciągałeś go z jej ust. A teraz nie możesz już jej mieć. Kolejnym długonogim koleżankom pakujesz na tylnej klapie Merca tą cholerną gumę Turbo do ust i dziwisz się że przepis na tą magię nie działa. Że nie ma drugich takich samych pierdolonych tipsów żeby ci je wbić w plecy i wyjęczeć "jeszcze", ani drugiego tak lśniącego tyłka jak czarny lakier fury. Koledzy zaczynają szeptać co słyszą od koleżanek które już miałeś, że stajesz się coraz bardziej brutalny i skupiony na sobie. Ty tylko chcesz by było jak dawniej, paskiem od spodni podduszasz kolejną, to na nic.Tęsknisz. Ona wyjechała, "Nasza Klasa" powstanie dopiero za 15 lat, telefony będą powszechne za 10. 

Fascynacja,  uległość, wyższość 
To co może odróżniać ludzkie  życie od innych form żywych, to wpływ chwilowych zauroczeń. Fascynacja, która nie minie nieodwacalnie cię odmieni. Wypali miękkie podbrzusze i zostawi twardą skorupę, której już nie sposób zamieszkać. Matematyczne funkcje w kolejnych pochodnych, macierze w transpozycji, akordy w przewrotach i modulacyjnych zboczeniach. A może to tylko jedno z wielu zgrabnych usprawiedliwień, by tkwić poza ustalonymi ramami. Tak możnaby przypuszczać, że Paweł stał się Panem P. Znanym z ciemnych interesów z Saudyjczykami, warszawską finansjerą, otaczający się jeszcze dziwniejszymi niż on sam - alternatywnymi artystkami, łącząc potęgę pieniędzy i władzy z wyuzdaniem i tymi, którzy dla wygodnego życia w blasku czarnego słońca byli gotowi sprzedać mu duszę i prosić by wziął też coś więcej. Ekosystem który stworzył się wokół pana P. składał się z młodych kobiet i starzejących się drapieżników. Nie byłby niczym niezwykłym, bowiem wielu podobnych mu dandysów funkcjonowało w ten sposób, jednak tylko on - tak długo. Tylko on miał umiejętność zarządzania emocjami z czasem popadających we frustację młodych kobiet, które stawały się stare i zużyte i nadal - bez perspektyw, których czas dobrej zabawy - kończył się i - w innych przypadkach był zawsze - początkiem ogniskującym ich złość, pretensje, rozgoryczenie wykluczenia i dalej - rozwiązywanie języka, zdradzania tajemnic, brudnych sprawek - dla ugrania czegoś dla siebie, zemsty, równania rachunku za lata być może - nie zawsze chcianych ostrych rżnięć i dziwactw podstarzałych, łysawych grubasów, brutalnych orgii, fistingów tłustymi łapskami, ssania opadłych fiatów i udawania że jest fajnie. Oto baśnie tysiąca i jednej nocy. Światy, świateczki opowiadane zciszonym tonem, zasłyszane, poskładane we w miarę logiczną całość. Nie znałem go osobiście, ale byłem blisko całej tej  ciemnej spuścizny o wyższości i uległości od niemal samej podszewki.

C.d.n...


 Ocknij się - wyszeptał i nerwowo szarpnął za ramię. Powtórzy jeszcze kilka razy w panice próbując ocenić sytuację, była fatalna. Zabawa w jednej chwili runęła jak domek z kart, z tą różnicą że zrujnowanie karcianej budowli nie oznacza nic, a ta teraz kosztuje co najmniej dwa życia. Jedno na pewno. 

Kamera powoli oddala się od jego twarzy by dostrzec szerszy obraz. Dziewczyna bez ruchu na łóżku w czarnym lateksowym kombinezonie, młody  chłopak przebrany za pokojówkę w blond peruce siedzi na niej okrakiem, pochyla się, sztuczne włosy przyklejają się do nasmarowanego olejem silikonowym lateksu, potem do jego twarzy, odgarnia je, walczy z tą przeciwnością nie mniej dzielnie niż o życie. Kamera pokazuje ten detal bez zwolnionego tempa, dręcząc huśtawką zbliżeń i ujęć z oddali. Potem tylko chwilę  widzimy tylko hotelowy pokój w półmroku, nim zgaśnie świeczka.






wtorek, 7 maja 2024

Gentelmen



"Mother, I’d like to fuck" - przemknęło mu przez myśl i pociągnął duży łyk zimnego piwa. Było jak on - lodowate, pełne goryczy, w przeciwieństwie do niej - słodkiej, dojrzałej blondynki, kelnerki. Odwrócił szybko wzrok, by nie dać się przyłapać, że patrzy na nią - chociaż w takim miejscu - nie znaczyło to nic, dla nikogo, dla niej szczególnie… - no może napiwki większe - pomyślał z dozą pogardliwości do siebie i męskiego rodu w ogóle. Jak łatwo dają… dajemy się nabrać. Jak ten świat, do cholery, jest parszywie ułożony - dajemy się nabrać sami - siebie, w sobie. 

Miał dziś wyjątkowo kiepski dzień, pełen wewnętrznych pretensji wobec właśnie - siebie samego. Freudowskie id, ego i superego targały nim, poniewierały. "Weź się w garść, nie możesz tak żyć, co ty odpierdalasz, mazgaj, nie chłodny samiec alfa, nie sigma." Alkohol w trzecim kuflu trochę zaczął poprawiać sytuację, znaczy - terapeutyczna sesja w barze "U Fargaja" przynosiła pozytywne efekty. Mniej myślał, jego superego nieco zamknęło paszczę, zmalazło, obraziło się może nawet trochę i… przestało tłuc tego - "chłopaka dawno po czterdziestce"… Picie w barze, samemu, bez kumpli, znajomych, jest dostatecznie przykre, by jeszcze wysłuchiwać pretensji wewnętrznych głosów, prawda? Tak było. Dostatecznie wiele razy poddawał się kompulsywnemu analizowaniu - by dziś wracać do pustych czterech ścian w tym samym stanie, w którym je opuścił. 

Jako że nie pił zbyt często, by nie powiedzieć - wcale - czwarty kufel był gwoździem do trumny zdolności kognitywnych, gdy ta urocza blondynka zapytała, czy jeszcze coś podać, ostatnie zamówienie. Resztką sił poprosił o rachunek, resztką sił nie palnął, że zabrałby ją na wynos, nie zdołał jednak - nie odprowadzić jej za bar maślanymi oczami. Co gorsza - został bez najmniejszego wysiłku drugiej strony na tym przyłapany. Powiedziałem "co gorsza"? Widać, nie mam najlepszego o nim zdania. Znam go zbyt długo, zbyt dobrze, by nie czuć zażenowania wobec tych wszystkich jego - osobliwych upodobań… W zasadzie jednak, to nie było nic złego. 

Zapłacił rachunek, zostawił wysoki napiwek, powstrzymał się od gadania, uśmiechnął się - może zbyt szczerze - jak na zimnego samca-sigmę. Ot, chłopak, chłopczyna. Skorzystał jeszcze z toalety, ostatnie krzesła powędrowały w tym czasie już na stoły, bar się zamykał, a gdy wychodził. 

- Dasz sobie radę? - zapytała, gdy dotarł już do przekręconych na klucz drzwi, by żaden zbłąkany "niedopitek" nie szturmował zamkniętego lokalu, 

- kto? - zapytał nieprzytomnie, 

- Ty, dasz sobie radę z drzwiami? - roześmiała się, wyraźnie nim rozbawiona,

 - a tak, tak, jasne! - spłonął pąsem przyłapanego, albo - tak mu się tylko zdawało. Zamek w drzwiach - wyraźnie się uwziął i nie dał otworzyć. Słodka blondynka przybyła na ratunek i…

 - Marta, mam na imię Marta, pamiętasz? - przedstawiła się, nie przestając uśmiechać. 

- Dziękuję, Marta, ja Nikodem - dobrej nocy… dziękuję… - wystrzelił jak z procy w uliczkę prowadzącą do jego mieszkania. 

Kurwa! Co to było? To ma być składnia? "Ja-Nikodem-dobrej-nocy"? Ja pierdole, lata studiów - grzmiało jego superego nagle wybudzone rześkim powietrzem z alkoholowej drzemki. 

Ot, taki niewinny fetysz, autodestrukcyjna przemoc w wewnętrznej narracji. Może nie-fetysz, a bardziej niechciany przymus, obsesyjna potrzeba kontroli nad sytuacją. Z braku lepszych kierunków - wymierzona przeciwko sobie. Jak u chorego psa, który gryzie własny ogon…

Nie wykazałeś się, odczytałeś wszystkie sygnały, a nie zrobiłeś nic, mogłeś… - co mogłem, co? Wygłupić się, być jak każdy. Jak każdy.

 Czyli jak kto konkretnie? Czy to kolejne bańki przekonań, na których opierają się twoje społeczne strategie przetrwania, a które dawno zniknęły jak piana w twojej stygnącej wannie wody. A znikając odsłoniła gasnący pomnik mężczyzny, żywego ale wykazującego wszelkie pośmiertne cechy, ciało rozdęte jak balon, blade, pomarszczone, niedołężne. Ot dziwaczne na ten czas strategie, które doprowadziły go aż tutaj, w sam środek podróży przez czas okazywały się więc - nie mieć ojców, żadnych popartych logiką i aktualnym statusem więzi z obecnym tu człowiekiem.

W tym poczuciu grawitacyjnej próżni wracały do niego wspomnienia, ciągle jeszcze świeże, wyraźne, mocne. Czas, gdy możesz z natury być drapieżnikiem, wszystko cię ku temu sprzyja i stać cię na wysokie ryzyko porażek i zrywów w pogoni, bez końca. Szczególnie jedno z tych wspomnień wyróżniało się, dumnie lśniło jak gdyby etykietką, którą zwykliśmy czasem na głos mówić po upojnej chwili - “zapamiętam to na zawsze…”, a co zwykle po pewnym czasie przykrywa coraz większa warstwa kurzu.

Ludzie naprawdę bogaci zwykli nie obnosić się ani z pieniędzmi, ani z możliwościami. Ale dopiero nieliczni wśród nich mogą nosić miano "Gentelmenów". To nie oznacza krystalicznej moralności tych osobników, ale oznacza wierność wobec tajemnic. Gentelmeni o pewnych sprawach nie rozmawiają, tylko je po prostu robią - to była jedna z pierwszych maksym, które miał okazję poznać, gdy został zaproszony do środowiska elit w wielkim mieście. Nie był tak bogaty jak jego nowi znajomi, ale jako człowiek sztuki cieszył się serdecznością i otwartością. 

Nie przychodził też z pustymi rękoma - wokół niego orbitowało wiele pięknych, młodych dziewczyn chcących zdobyć coś dla siebie. System tak połączonych naczyń budował naturalną pozycję w tym ekosystemie. Brutalne prawdy przykrywał doskonałej jakości materiał tapicerski, wyszukany i na tyle rzadki - by mógł szczelnie je przykryć i wchłonąć.

I pewnie wydaje ci się, że wiesz, z kolorowej prasy, z filmów - jakie jest drugie dno tej elitarnej otoczki i to jest wszystko prawda. Tylko, że nie cała, a jej część poddana wpływom - z niewidzialnym ale - kneblem, skandaliczna ale - strawna, oburzająca i nieakceptowalna ale - tylko dla tych, którzy w ciasnym reżimie systemu codziennie wstają, stoją w korkach, pracują w szklanych domach, znowu stoją w korkach, odrabiają lekcje i idą spać, by znów jutro wszystko powtórzyć z morderczą dokładnością, przez kolejne dni, miesiące, lata i dekady, dbając o ten system, którego właścicielami są owi mityczni - Oni.

Tym wspomnieniem ze złotą plakietką w pudełku "Kolekcja mocnych przeżyć" było zdarzenie, które miało miejsce na jednym z przyjęć, obchodach nowego roku - podatkowego, w maju lub pod innym pretekstem, aby świętować dostatek, smakować życie, czas i ciało oddane w dzierżawę na tą krótką podróż. Na głównej sali i w ogrodzie było tych ciał mnóstwo, można było doznać wspaniałego odurzenia od drogich i nietuzinkowych perfum, od ubrań i stylizacji pełnych wyczucia i elegancji, przepychu złotych detali w cenie przeciętnego domu lub kilku mieszkań.

To była jednak przykrywka, obicie tapicerskie, o którym już wspominałem. Gdzieś w osobnym, jednym z wielu budynku w ramach tej wspaniałej posiadłości za miastem, wśród jezior i zielonych pagórków, w ściśle strzeżonym, ostatnim piętrze, swój sen śniło czworo Gentelmenów w towarzystwie ściśle wyselekcjonowanych znajomych płci przeciwnej - sądzących, że tym starym jak świat sposobem zdobywają coś dla siebie. Jak się domyślasz - one nic nie zdobywały. Nie chodziło bowiem o pieniądze, podarki - tego nadmiar mógłby zwalić z nóg przypadkowego widza. Ich życia - były realnie zagrożone. Ich obecność i tożsamość - mogły rozpłynąć się jak we mgle. Panowie nie byli seryjnymi mordercami, nic z tych rzeczy. Nie seryjnymi, a wypadki raczej im się nie zdarzały. 

Taki typ ludzi jednak, wykształconych prawników, lekarzy, psychologów - pewne standardy brał niezbyt dosłownie w stosunku do swojej kasty. Ten kontekst jest ważny, chcę, abyś czuł z jaką skalą - swobody każdy z nich mógł wyrażać, eksplorować i wyrażać swoje upodobania na tych pięciuset metrach kwadratowych dźwiękoszczelnego playroomu z każdą, najbardziej absurdalną maszyną i narzędziem miłosnych tortur.

Tamtego popołudnia, gdy zaproszono go pierwszy raz, prócz trzech Drapieżników w eleganckich smokingach, były tam trzy przepiękne kobiety, mi towarzyszyły jeszcze dwie, też nowe znajome. W windzie na górne piętro spiąłem je krótko smyczami i zacisnąłem skórzane obroże, co rozbawiło moich gospodarzy. Nie pesząc się tym wyjaśniłem, że dobierały się do siebie już w drodze, a ja nie cierpię braku dyscypliny wśród udomowionych zwierząt. Nie tracąc czasu, odwiesiłem dziewczyny na solidny żeliwny wieszak na kółka od obroży i poszedłem się przywitać. One stając na palcach jako tako mogły chyba swobodnie oddychać, a przynajmniej - nic nie narzekały. Moje podejście wyraźnie zrobiło dobre wrażenie na gospodarzach, bo wyjęli fiuty z ust jednej ze znajomych i serdecznie mnie powitali. Po czym wrócili, by kontynuować tą pocieszną scenkę. 

Korzystając z chwili, przywitałem pozostałe znajome. Jedną kojarzyłem z telewizji i branżowych imprez, drugą spotkałem pierwszy raz. Miała piękne, długie włosy, nieskazitelną figurę, sądzę że mogła mieć 25-30 lat. W innych okolicznościach - byłbym oczarowany. Obie miały na sobie pełną, erotyczną bieliznę, szpilki, blondynka dodatkowo - gorset. Przedstawiła się, Marta, ale to jakby przedstawiał Ci się befsztyk, który zaraz i tak zjesz. Blondynka miała  przepiękną barwę oczu - ale jak stwierdziłem później - to były tylko soczewki. Po kilku minutach w tym miłym towarzystwie ktoś przypomniał mi, że zostawiłem coś na wieszaku i nie byłoby w tym nic, gdyby to trochę już stękało i charczało. Widocznie stanie na palcach nie było tak komfortowe, jak zakładałem. 

Zdjąłem obie z wieszaka i poleciłem się przedstawić gospodarzom. Ci akurat skończyli wypełniać jej gardło spermą, więc mieli moment na zapoznanie. Zapytane o to, co lubią - szczerze uznałem to za dziwne pytać o takie rzeczy, ale przyjąłem to jako naukę i wdrożyłem to później w rutynę, trzeba być otwartym - ochoczo podeszły do skórzanego fotela typu-samolot i gospodarze od razu porwali dziewczyny do dwóch różnych playroomów, zachęcając, bym się przyłączył do obsługi rotacyjnej maszyny z wymiennymi końcówkami, zdolnej penetrować jeden lub dwa otwory w tym samym czasie. Przyłączyłem się do zabawy, nakręcając coraz to większe dilda o różnej grubości, fakturze i twardości. Sprawdzając możliwości maszyny, pakowałem je najpierw zgodnie z instrukcją - jeden analnie, drugi - waginalnie, ale gdy widziałem, że reakcja na bodźce u znajomej opada i tylko kwiczy z rozkoszy - zacząłem polewać je większą ilością czarnego lubrykantu, by zapakować najpierw do pochwy oba, a potem - też obydwa w jej dupę. W ten sposób, zmieniając prędkość, doprowadziłem po godzinie do  utraty świadomości tej od niedawna znajomej. 

Daliśmy jej chwilę odpocząć, popijając lekkiego szampana, patrzyliśmy zafascynowani, jak wylewają się z niej wszystkie płyny zastosowane do tej procedury. Piękne, lśniące pośladki dygotały, srom i uda nosiły ślady obtarć, co skusiło nas, by jeszcze chwilę, tym razem osobiście, sprawdzić, czy jest w niej jeszcze coś ciasnego… była jednak jak miękki, satynowy, luźny ocieplacz. Coś wspaniałego, idealnie wypierdolona. Z uznaniem, z refleksją, że cała ta technologia - na coś się przydaje i trudno bez stosowania większej siły byłoby osiągnąć w tak krótkim czasie taki piękny efekt. A to dopiero była pierwsza znajoma tego wieczoru. 

Nieoczekiwanie poczułem na sobie dłonie blondynki na M. w gorsecie. W innym towarzystwie lub wcześniej - skarciłbym ją okropnie. Nienawidzę dotyku, szczególnie dotyku kobiet, niezapowiedzianego co najmniej z 20 metrów i to pisemnie lub mailem. Przechodzą mnie ciarki ilekroć o tym pomyślę, jakież to jest odrażające! Moje znajome wiedzą o tym, tu jednak nie było okazji ustalić ścisłych reguł. Wytrzymałem to jakoś. Współczułem jednak dłuższy moment sam sobie i postanowiłem, że najbardziej logiczne w tej sytuacji będzie jednak ją skrępować na część wieczoru, w której przyjdzie mi ją przerżnąć. 

Spodobało mi się to urządzenie, ale pierwsza znajoma jeszcze samolubnie zajmowała fotel, dochodząc do siebie po tej małej próbie końca świata, więc postanowiłem improwizować. Przymocowałem blondynkę na brzuchu do wspaniałego łóżka, zakneblowałem, założyłem skórzaną osłonę na oczy i uszy, po tym numerze z dotknięciem mnie nie zniósłbym, gdyby na mnie przypadkiem patrzyła! … i na wszelki wypadek zabezpieczyłem rozpórką między nogi, gdyby… no w sumie to nie wiem, po co - bo lubię! I wtedy poczułem spokój, harmonię, okoliczności i jej wspaniałe ciało, w tym skrępowaniu a pełne ruchu, falujących bioder, napiętych mięśni przy każdym dotyku. 

Wzruszyła mnie, poruszyła całą moją wrażliwość, gdy sprawdzałem, jak będzie w nią wkładać wszystkie napotkane przedmioty, butelki, cygaro, palce, całą dłoń. Niebo w mojej głowie rozbłysło tysiącem gwiazd. Dym cygara w połączeniu z jej delikatnym, słodkawym smakiem ciała wyciszył mnie, wyrównał… Rozpinając ją pierwszy raz kogoś przytuliłem i wyszeptałem prawie  - zapamiętam to na zawsze.


środa, 14 lutego 2024

Dom

Poszukując kilka lat temu informacji do artykułu na temat subkultury BDSM natrafiłem na osobę która chętnie opowiedziała mi o swoistym kodeksie, który panuje w tej grupie. Przypomina to trochę teatr, psychodramę, grę fabularną. Uczestnicy zawsze posiadają tzw. słowo bezpieczeństwa które kończy zabawę. Imiona zostały zmienione, a relację postanowiłem podać w fabularyzowanej formie. Opowiadanie jest wyjątkowo brutalne, dlatego osoby o słabych nerwach powinny zakończyć czytanie w tym miejscu. Zdecydowałem się na publikację jednak bo chyba żadna sfera życia realizowana w ramach umowy i konsensusu między dwojgiem dorosłych osób nie powinna pozostać w sferze tabu.


Opowiadanie Dom

- Weź mnie za rękę - wyszeptał
- Zwariowałeś,  wszyscy mnie tu znają...
- weź mnie za rękę - powtórzył stanowczo.
- To nie jest zabawne, mąż zaraz się dowie.
- Twoje nieposłuszeństwo będzie ukarane, jesteś zwykłą szmatą i mogę traktować Cię tylko jak śmieć! - powiedział te wszystkie słowa na tyle głośno by przy stolikach obok na pewno go usłyszeli. Agata spłynęła czerwonym pąsem, czuła się jak kretynka, poniżona i publicznie wytkniętą w sposób tak brutalny i dosadny, że chciała zapaść się już tylko pod ziemię. Jej reputacja, wszystko... lecz nie myślała co narobiła,  myślała jedynie o bólu jaki sprawiał jej już trzymany w odbycie stanowczo za duży korek analny z którym Pan kazał jej dziś chodzić od rana. 

Wiedziała, że następnych kilka dni będzie dochodzić do siebie fizycznie po seansie, który  zafundowała sobie w toalecie na stacji benzynowej... na który Pan chciał jedynie patrzeć. Seansie z brudnym, szorstkim kijem od  szczotki. Mimo to, jej srom nadal płonął, chuć tak silna, że miała przemożną ochotę wepchnąć sobie widelec i nóż gdyby tylko Pan życzyłby sobie tak ją potraktować. 

- Teraz idziemy do samochodu - powiedział w chwili gdy podano jej drugie danie i nawet nie zdążyła tknąć choćby jednego kęsa. Była głodna, ale posłusznie wstała od stolika i udała się w stronę parkingu. Ból przy wsiadaniu do niskiego, sportowego samochodu był trudny do opisania, ale czuła że musi być dzielna.

Po kilku kilometrach skręcił bez słowa do lasu. Choć było po zmroku, pełnia rozświetliła kolejną scenę. Leżała twarzą na masce. Pan postanowił zadrzeć do góry jej sukienkę, wyjąć korek, i brutalnie zgwałcić, nie szczędząc plucia, bicia i uwłaczających godności obelg. 
- Kurwo ile razy mam Ci powtarzać? No ile razy?!!
Agata nigdy w życiu nie czuła się tak dobrze wypierdolona, jego suchy, gruby, długi i żylasty kutas zniszczył ją, sperma i inne płyny wypływały z niej, ciekły po drących udach. Każde otarcie piekło. Gdy już myślała, że ten bajkowy seans dobiega końca, zrobił jej jeszcze raz to samo. Nie mogąc złapać tchu osunęła się z maski na ziemię. 

Podniósł ją za włosy I rzucił w to samo miejsce charcząc - jeszcze z  Tobą nie skończyłem suko. Agata pogrążona w tej ekstatycznej, kompletnie surrealistycznej ekstazie nie myślała kompletnie o niczym. Była jak jogin w nirvanie, jak mistrz Zen w głębokiej transcendentalnej medytacji, jak czerwony Kapturek po zbiorowym gwałcie wilków. Drżała, w szerokim rozkroku, kurczowo próbując nie zsunąć się znów z maski auta.. 
Nim straciła przytomność usłyszała dźwięk otwieranej butelki wódki i nim ból osiągnął apogeum czuła jak Pan obmywa ją z niej  alkoholem, na koniec wsadzając jej szyjkę butelki w zdemolowany zwieracz i wlewając do środka resztkę. Kochany, troskliwy Pan... - pomyślała.