środa, 23 kwietnia 2025

Scenariusz i reżyseria

Życie to nie film ale gdybyś czasem mogła bez konsekwencji dopisać kilka scen? Dla rozrywki innej niż scrollowanie czy kolejny talent show w którym wygrywa ktoś kto miał ciężej, wygrał historią. Przeżyć coś raz i zamknąć to na dnie pamięci tylko dla siebie, na starość. Prywatna składka emerytalna wspomnień, inwestycja w przeżycia, w być nie mieć. Oto wartość dobrego scenariusza. Dzieje się w określonych ramach, od słowa "kamera" do słowa "cięcie". Jest tak pojebany i zajebisty - jak ty. Jest odzwierciedleniem twojej intuicji w doborze aktora lub aktorów, lokalizacji, linii czasu, detali, kostiumów. Jak każdy wysiłek ten również nie mityguje stu procent ryzyka kasowej klapy ale to nie znaczy że nie warto.

Jeżeli zgadasz się z powyższym to należysz do elity smakoszy życia, jeżeli nie - jeszcze nie odkrył tego miejsca nikt przed tobą, ale przeczuwasz że może coś ważnego przecieka Ci przez palce. 

To też przeczuwała Stella. Uwięziona w mono. Monogamii, monologach i  monotonii przyprawionej niby znacząca coś zazdrością - że kocha i pragnie tylko dla siebie ale ...nosz kurwa - ale! 

- czego ty chcesz dziewczyno? - słyszała, lecz nie potrafiła odpowiedzieć. Nie potrafiła bo nie chciała nic zburzyć. Kierowała więc chęć tego rozpierdolu prosto w siebie, by tak latami celując prosto we własne serce targnąć się w końcu na życie. W nagrodę za chwilowe nieudawanie, że wszystko jest wporządku trafiła na oddział szpitala psychiatrycznego. Dobry towar na receptę, przyspieszacze, spowalniacze, rollercoster i animacje - zajęcia terapeutyczne. W końcu jakieś istotne rozmowy nie o planach na kolację z dowozem do domu. Paru niezłych wariatów, parę dziewczyn trudnych do zdiagnozowania ale to akurat takie samo jak poza murami tego Edenu. Tym "roszczeniowym szmatom" akurat nie udało się wywinąć przed hyclem - element jakiejś sprawiedliwości w tym szurniętym systemiem. 

Stella miała w sobie dużą dozę męskiej energii, dlatego oprócz - być może  pociągu do kobiet - odczuwała też podobne, nacechowane szowinizmem i mizogynią myśli wobec przedstawicielek płci własnej. Z taką diagnozą to tylko Lamotrix i miła dezorientacja, szczypta Zoloftu i jakby lekka sztywność mięśni, połóweczka królewny hydroksyzynki na dokrętkę nieznośnej lekkości bytu. Można się zakochać i zniknąć. Turnus jednak nie trwa wiecznie, teskni się potem za Cegłowską, Nowowiejską czy Kochanowskiego nim nazbierasz tokenów NFZ i znowu Cię zabiorą. Tylko ile jeszcze razy to wytrzymasz nim dasz z siebie zrobić osiedlowy warzywniak? I to usłyszała pewnego razu od swojego terapeuty. I jasne, kontekst słów był inny, nie o to chodziło, jednak też tak czasem masz, że gdy usłyszysz to charakterystyczne bezdźwięczne "klik" - wiesz już co dokładnie masz robić z życiem?

Stella spakowała od tamtej pory każdą pieprzoną pastylkę w chusteczkę by ją potem świstnąć przez lufcik w oknie. Poczuła jasność jak nigdy, nabrała ochoty na życie i nawet na takiego jednego wariata... był całkiem normalny. Brzmi to zupełnie jak telegram napisany w świecie za wysokim ogrodzeniem. Trafił tu z tych samych powodów co Stella. Przynajmniej tak mówił. Nie pachniał źle, składnie gadał i był mniej dziwny, mniej skrajny niż inni. Stanął raz gdy było trzeba w jej obronie przed jednym z letników z nowego turnusu. Brak prochów odpalał ją ilekroć zostawali gdzieś na chwilę sami. To ona z trudem starała się "nie zniszczyć tej przyjaźni". 

Raz ukradkiem podglądała go w łazience. Choć miał drobną sylwetkę rozmiar jego sprzętu był słuszny, niezbyt dlugi lecz mięsisty i gruby. Chłopak jednak nagrzany pigułami  jak magazyn apteczny zdawał się nie łapać niuansów, spojrzeń, mowy ciała. Będąc ciągle na nieznośnym głodzie raz niby przypadkiem osunęła się na sąsiadujące z nim krzesło. Niby łapiąc równowagę chwyciła się  krótko jego krocza... Boże jaką miała ochotę dać się mu wyruchać. Ten jednak nie zapamiętał zdarzenia. Musiała znaleźć sposób by odstawił jak ona całe to rekreacyjne ścierwo. Czy jej się wtedy spodoba? Co mu odpierdoli. Przed czym w najdalszej skrytości ucieka. Nie dowie się jeśli tego nie sprawdzi.
- Chcesz zagrać w grę? - spytała pewnego ranka przed śniadaniem po którym wydawano im leki.
- W film.
- film? Nie znam tej gry?
- będziemy grać że wszystko to film.
- jaki?
- wyspa tajemnic, znasz?
- jasne, ale dlaczego akurat ten? Przecież to o psychiatryku jak nasz.
- wolisz inny?
- Może być, ale powiedz mi o co chodzi.
Dziewczyna wymyśliła na bieżąco pierwszą scenę która ma się odbyć za moment, po śniadaniu. I jak ma to zagrać dalej. Biedne wróble odwiedzające daszek pod oknem toalet zaliczą w ostatnim tygodniu ich turnusu podwójnego tripa.

 Po czterech dniach zabawy zaczęło się. Jego organizm jako tako przeszedł detoks od zamulaczy i chłopak zaczął się odpalać. Był podatny na jej sugestie, ale też "trochę" nieobliczalny. Scenariusz ich filmu z kryminalnego dreszczowca podryfował w stronę niemieckiego porno z lat osiemdziesiątych - a to przez brak ostrych przedmiotów i żyletek do golenia jeżeli wiesz co mam na myśli. Nie to jednak było ważne. Liczyło się tylko by nie dać się nakryć na bardzo gorącym uczynku, złapać w pustym kantorku terapeutów, zatrzeć ślady, znaleźć nowe miejsce i tak kilka razy dziennie. Jej gęsty busz podniecał go, popychał w natręctwa myśli które z niemałym trudem pomijał na zajęciach. Czekając nowych scen cierpiał priapizm chociaż z medycznego punktu widzenia nie pozostawał bez ulgi w jej udach dłużej niż kwalifikuje się tą przypadłość w definicji. 
I chciałbym ci teraz opowiedzieć jak ta zabawa się nagle pierdoli. Nadciąga zwrot akcji, kataklizm, rozłąka i koniec zabawy, ale nie. Wszystko w ramach NFZ, do samego końca, do happy-endu, ba - do wielu bardzo dobrych happy-endów przebiegło znakomicie. Znakomita była również ich osobista przemiana. Może jak wielu z nas po prostu byli strasznie samotni, odarci z bliskości, poranieni i niezaspokojeni w systemie w którym na piedestał wynosi się stabilizację w imię optymalnej wydajności w czyichś sprawach, szarą ciszę, osiem godzin dziennie, czterdzieści w tygodniu, sto sześciesiąt siedem w miesiącu. Może trzeba zwariować żeby powstać na nowo, odrodzić się jako ognisty ptak?



wtorek, 22 kwietnia 2025

Nie możesz tego pamiętać

" (03:54) Chciałbym Cię jeszcze zobaczyć". Brzmi treść ostatniej wiadomości na jej komunikatorze z numeru starego kolegi, o której rozmyślasz w dziwnym pół śnie. Dzwoni budzik... poprzedni wieczór pamiętasz w urywanych fragmentach. Impreza, taksówka. Śmiech. Taniec, ciasny parkiet w klubie pełnym facetów i Ty tam sama... jakieś przebłyski.. jakie?

- Pamiętam tylko że piłam drinki i tańczyłam z dwoma facetami...Jeden to mój kolega z dawnych lat ,który się we mnie podkochiwał przez długi czas..a drugi to jego znajomy...przystojny ,dobrze zbudowany.. milczący..Dobrze się bawiłam..Dużo tańczyliśmy niemal ze sobą wtuleni..Raz po raz niby przypadkiem czułam jak mnie dotykają .Jeden z przodu ,a drugi z tyłu..

To jak narazie jedyne dosyć wyraźne wspomnienie, dalej wszystko się zaciera... taksówka.. nie, dluga limuzyna... śmiech... tylna kanapa, wódka z butelki ...rozbawiona.. jeszcze jakaś dziewczyna...światła miasta.. wytatuowana podwiązka na jej zgrabnym udzie... chwiejnie pochylała się przed kimś klęcząc w kabinie pojazdu..

- ...i wydaje mi się, że byłam tam bez sukienki..W samej koronkowej bieliźnie..Szumiało w głowie..Ten znajomy kolegi mnie dotykał...glaskał ciało... przesuwał dłoń po wewnętrznej stronie ud.. rozpina mi stanik..

Teraz trochę zastanawiasz się dlaczego tak się zachowywałaś. Oglądasz to wspomnienie jakbyś to nie była Ty. Czy ktoś Ci coś dosypał, wstrzyknął... czarna smuga w pamięci. A może taka jesteś gdy wyłączyć poprawność. Dlaczego dopuściłaś do siebie chłopaka z którym nigdy nic Cię nie łączyło.. nie był nawet w Twoim typie.. co innego jego kolega.. ale tamten najpierw zabawiał się z blondynką. 

Pomimo potwornego kaca spojrzałaś w telefon. Z nadzieją, że jednak nic w nim nie ma, nie ma wiadomości która dla Ciebie nic nie znaczy, ale ta wiadomość jest... skoro jest, czemu by nie wysłać mu jakiegoś swojego zdjęcia... może jeszcze jesteś pijana. W galerii zdjęć widzisz mnóstwo zdjęć z tej upojnej imprezy, nie przypominasz sobie kiedy i kto je robił. Oglądasz je z wypiekami na twarzy. Od niewinnych selfie do... o mój Boże. O - mój - Boże.. To może jednak zbyt wiele... 

" (18:02)Zaczaruj mnie znów abym nie mógł przestać o Tobie myśleć. Chcę znowu mieć dwadzieścia lat" napisał już kilka godzin później choć nie odpowiedziała mu na tą pierwszą. Może życie sprowadzone do mapy myśli składa się tylko z takich punktów zwrotnych, markerów niecodziennosci w codzienności. Im jest ich mniej, tym poziom zadowolenia z przeżywania życia jest niższy... Czy więc to kolejny "nieszczęśliwy redpill" czy zwykły random. Co może jej dać i jaki będzie tego koszt. Dokąd prowadzi ta droga. Ulica czy ślepa uliczka. 

W galerii zdjęć są setki, pijane serie z błyskiem i bez, poruszone, krótkie wideo. 

Zaczyna się w klubie, to jeszcze mniej więcej pamiętasz. Blondynka pojawia się najpierw w łazienkowej samojebce jak to w klubach, do lustra. Roześmiane, nieumiejętnie flirtujące spojrzenia, widać dobrą zabawę. Potem limuzyna, tu od razu jest ostro, filmujesz jak dobiera się do Ciebie, zbliżenie na jej rękę podciągającą ci sukienkę, odchylającą bieliznę. Potem wkłada w Ciebie palce. 

Znowu zdjęcia.  Dołączył się stary znajomy. Rozpięta koszula, jego nos w Twojej cipce gdy liże Cię wszędzie a ty masz wysoko zadarte do góry uda. Potem ktoś robi wam zdjęcia Twoim telefonem. Stykacie się z blondynką wargami sromowymi. Nie udajecie. Przystojniak ssie jej sutki. Znowu filmik, zbyt ciemny, w szumach drogi słychać jak jęczysz z rozkoszy. Któryś z panów wciąga biały proszek z Twojego dekoltu. Śmiech. Znowu jęki. Chyba szczytujesz. 

Potem zdjęcia w windzie apartamentowca waszej czwórki. Jest ktoś jeszcze. Na czarnej sukience masz białe ślady. Mężczyźni całują was po szyi, karkach, ich dłonie bezwstydnie korzystają z okazji. Bez skrępowania obmacują. Odsłaniają piersi. Wy zdejmujecie do zdjęcia bieliznę. Wypinacie tyłki by wtulić nagie biodra w ich krocza. 

Apartament. To chyba nie jest spotkanie melomanów termomiksów. Nowe osoby, głównie dziewczyny, piękne kobiety koło trzydziestki. Niektóre w erotycznej bieliźnie,  wszyscy w różnych półmaskach, weneckickich, koronkowych, teatralnych, skórzanych. Wy też najwyraźniej dostajecie maski bo na kolejnych kadrach całujesz się z blondynką. Przystojniak przytrzymuje ją nagą od tyłu, trzyma za gardło. To jej się podoba. Robisz zdjęcia jak jego kutas wchodzi w nią od tyłu. Dłonią pomagasz nawet go w nią lepiej wepchnąć. Śmiech. 

Ktoś Znowu robi twoim telefonem. Masz zadartą sukienkę i wypięta dupę do wcześniejszej pary. Przystojniak posuwając twoją nową koleżankę liże Ci tyłek. Potem ten ktoś z aparatem sadza Cię na sobie i robi zdjęcia jak wkłada w Ciebie nabrzmiałego i twardego kutasa. Fotografie jak film poklatkowy do chwili gdy wyciąga go i spuszcza się tobie na brzuchu. Nie śmiejesz się, przygryzasz wargi podniecona, nieprzytomna. Wcierasz w siebie jego spermę, pieścisz dłonią dogorywającego penisa. 

Potem jeszcze ktoś bawi się tobą przewieszoną jak płaszcz przez oparcie czerwonej sofy.  To blondynka. Liże Ci cipkę jak głodny kotek bo ktoś z góry polewa Cię z butelki proseco. Ale ty możesz tego nie pamiętać.

poniedziałek, 17 marca 2025

Zeus

W szkole wołali na niego Zeus, dojrzał szybko, dziewczyny i dojrzałe kobiety zerkały na niego ukradkiem nim skończył piętnaście lat. Powiesz - matczyne instynkty, ja powiem po prostu - tak, jasne. Widziałem to drgnienie kącików ust, nawet teraz. Utarło się, że ładnym jest w życiu łatwiej, ale czy to oznacza też lepiej?
Sebastian w seminarium nie miał lepiej, nagabywany przez kolegów, obmacywany przez starych i tłustych klechów w końcu zaakceptował swój los, uwierzył w powtarzane bzdury o swoich preferencjach ars amandi. Nim skończył dwadzieścia jeden lat biegle znał włoski, francuski i hiszpański - seks, nie język. Marzył o nim każdy proboszcz w promieniu stu kilometrów i to jest pewien argument dlaczego ładni nie mają lepiej. Wpływowi ludzie zadbali by nie trafił z transportem świeżego mięsa do Watykanu studiować. Trafił ostatecznie do niewielkiej parafii w pobliżu dużej aglomeracji. Spokojna sypialnia miasta miała stać się i jego - niekończącą się sypialnią.

Ola mieszkała tam od dziecka, rodzice nie posyłali jej do kościoła, ona sama wolała inne sporty ekstremalne: szydełkowanie, bieganie, książki i fitness. Jak widzisz ekstremalne połączenia. Jej uroda nie była wybitna, przeciętna nawet ale jak ktoś mądry powiedział: w kwestii piękna nie liczy się uroda, a młody wiek. Ciekawość świata w każdym wieku rzuca nam pod nogi kłody i klocki lego. Inna sprawa - jak z tym potrafimy sobie radzić, obejść, kopnąć w kąt czy coś z tego wybudować dużego czy małego.

Połączyło ich wspólne bieganie, jakiś przypadkowy dialog na ścieżce w parku, kurtuazja i hormony, ilość powtórzeń czynności, .... zaraz, jak to połączyło? Chodzi tylko o przyjaźń? Powoli, choć to opowiadanie dla dorosłych to może ludzie tu też mogą się przyjaźnić, co? Latami być przy sobie, nie oczekiwać zbyt wiele, troszczyć się o siebie... Otóż mogą i mogą sami siebie oszukiwać z głębokim poczuciem racji, wysokich pobudek, sublimacji freudowskiego id, Eros w coś niemal bez ostrych krawędzi. Mogą póki nie zastanie ich noc bez ulicznych latarni, póki żarty przestaną być żartami, póki serdeczność nie zmieni barw - w "barwy szczęścia". Nie wyprzedzajmy jednak faktów.

Seba od jakiegoś czasu czuł w środku rosnąca niezgodę, cofnięte pozwolenie  na zagraniczne studia, infekcja gardła po... oszczędzę szczegółów. Od jakiegoś czasu w ławce podczas popołudniowej modlitwy w kaplicy przysiadała się do niego siostra Ewa. Nie wiem dokładnie czyją była siostrą ale tak ją wołały inne - siostry, totalnie do niej nie podobne bo po jej delikatnych rysach twarzy kobiety po czterdziestu trzech wiosnach życia nie dałbyś jej więcej niż trzydzieści. Habit beznadziejnie próbował skrywać jej fantanstyczną sylwetkę, słuszny biust, wyraźne wcięcie w talii i proporcje godne modelki. Dysfonia mięśniowo-napięciowa sprawiała, że co bardziej wrażliwe męskie serce miało poważne problemy z utrzymaniem jednolitego tętna wobec rockowej barwy jej  kobiecego głosu. I choć rozmawiali bardzo zdawkowo, chcąc uszanować miejsce, Seba czuł się przy niej niewytłumaczalnie. On w zgrzebnej sutannie, ona w czarnym habicie,  welonie i kornecie. Czuł się, to może dziwne co powiem - na swoim miejscu. Pewnego razu trafili na siebie podczas spaceru w ogrodzie przyklasztornym. Było mi niezręcznie, ale musisz zrozumieć - ludzie w celibacie, ona niczym dojrzały, soczysty i nabrzmiały owoc brzoskwini, on - młody lampart gotowy do morderczych pościgów. Oboje w niedorzecznej klatce systemu narzucającego wynaturzony dryl i musztrę. Czuli oboje w swoim towarzystwie obecność Szatana, Lucyfera, Belzebuba, Szemihaza, Urakiba, Kokabiela, Tamiela, Ramiela, Daniela, Ezekiela, Barakiela, Asaela, Armarosa, Batriela, Ananiela, Zakiela, Samsiela, Sartaela, Turiela, Jomiela i Araziela, tfu! Jej bliskość - stała metr od niego - i tempr głosu - słodka chrypka - przyprawiały go o gęsią skórkę, wszędzie. Podając mu dłoń na dowidzenia uścisnął ją dłużej niż potrzeba. Próbując desperacko wsmakować się, zapamiętać jej dotyk, kształt dłoni, miękkość. Z jej strony gest ten był równie nie niewinny... Wtedy też to zrozumiał, takie rzeczy po prostu się wie, nie był homo, ani biseksualny, był stuprocentowym heterykiem. Z każdym łupnięciem zastawek mięśnia sercowego, każdą porcją natlenionej krwii w system krwionośny. Wspaniale to odkryć, nawet tak późno. W życiu, w każdym punkcie w którym stajemy spojrzeć wstecz - wydaje nam się że jest późno na zmiany.
Do niczego nie doszło, Ewa zniknęła na zawsze za zakonną furtą. 

Jakie więc są te "barwy" zamiast fasad miałkich konstruktów damsko-męskich przyjaźni? Wysokich uczuć w niektórych przypadkach, a szczególnie w kreślonych przeze mnie na kolanie w jakiejś poczekalni, nie sposób utrzymać. Nadając im ślepo prym, gdy z obu stron młodość wywołuje rodzaj nieukojonego głodu skazujemy się na błazeńską koślawość i sromotny upadek - w miękkość pościeli, w niepamięć. 

Tak długi letni dzień (w parku leśnym z wpół dziką ścieżką którą lubili wspólnie biegać) leniwie topniał w promieniach wieczornego słońca. Biegnąc ramię w ramię swobodnie żartowali. Momentami może nawet zbyt swobodnie jak na duchownego, ale Ola nie czuła, że w jakiś sposób się nad nim znęca - nęcąc go deklaratywnością  używanych przez nią form wypowiedzi, doborem słów, w zabarwieniu kontekstów. Chcąc ominąć w ostatniej chwili oberwaną nisko gałąź wpadli na siebie, utracili w pędzie równowagę i upadając w  poturlali się skotłowani przez leśne runo w wysoką trawę. 

Nagły i silny wyrzut katecholamin sprawia w takich momentach, że rejestrujesz takie zdarzenia z niebywałą ilością detali, w zwolnionym tempie, klatka po klatce. Dlatego Seba złapał ją w locie, zamortyzował sobą jej upadek. W momencie upadku zmrużył oczy a jej pachnące, długie blond włosy zakryły mu twarz. Był w niebie. Jej ciężar dokładnie wybił się w nim jak anatomiczna sygnatura, stempel, pieczęć. Pierwszy raz był to dla niego słodki ciężar bez twardego kutasa i ciemnych męskich perfum i...
...śmiejąc się usiadła na nim, na jego biodrach okrakiem. Miała na sobie biegowe spodenki. Nie umiem odgadnąć na ile było to bezwiedne, dziewczęce, przekorne, a na ile wykalkulowane wykorzystanie okoliczności. Jak myślisz?
- Nic ci nie jest? - zapytał.
- Uratowałeś mnie mój Zeusie - roześmiała się znowu, a jego podbrzusze wychwyciło przyjemną serię spięć jej mięśni dna miednicy, musculus levator ani, w szczególności trzecią partię musculus pubococcygeus i musculus bulbospongiosus okalający wejście do pochwy. Zrzucił ją w tej sekundzie nerwowo, kuląc się w sobie. Znów był księdzem. Oszołomiona reakcją Ola w lot zrozumiała co się stało i przytuliła go czule.
Kolejne dni minęły spokojniej, chłodniej. Nie powracali do upadku i tej może dziwnej, może nie sytuacji.
Oboje jednak w głowie klatka po klatce przewijali materiał sycąc się sensoryczną pamięcią. Bez przerwy, szczególnie przed snem marząc by znów tam być, wyśnić to z całym rozmachem dostępnej orkiestracji sennych praw fizyki.

Czując, że są jednak dorośli, a co za tym idzie - panują nad swoimi emocjami umówili się pogadać przy kawie. Dla uniknięcia kłopotów związanych ze stanem duchownym, wybrali oddalone o 30 km niewielkie miasteczko z kameralną cukiernią. Seba po drodze zmienił ubranie na jeansy i koszulkę. Ola postawiła na krótką kwiecistą sukienkę. Dotarli na miejsce osobno. Tą formę spotkań mieli opanowaną od dłuższego czasu.

Chłopak był spokojny do chwili gdy nie usiadła przy nim, nie wtuliła się w niego i nie spojrzała na niego spod opadajacych na czało, świeżo umytych i ułożonych włosów. Młody pasterz dusz rozsypał się. Gotycka katedra w nim stała się niczym więcej niż iglo w saharyjskim słońcu. Kawiarnia zamieniła się w spacer po parku, potem w hotelowy pokój wyjęty spod wszelkiej poprawności, krańcem i początkiem świata światów. I mógłbym tu pisać o jego nienagannym torsie, o jej nagich piersiach w kolejnych sesmicznych tąpnięciach złączonych ciał. Ale ten jeden raz nie napiszę tego, skupię się na najbardziej odrażającej perwersji na którą potrafią zdobyć się ludzie, na najbardziej zwyrodniałej pozycji z tomów kamasutry mianowicie - o głębokim uczuciu, zakochaniu i szczerej miłości, oddaniu w krok za feerią barw w rytmicznej ucieczce przed ostateczną samotnością duchów naszych dusz. W intymnej modlitwie bez słów. Czysta perwersja.

piątek, 28 lutego 2025

City

O godzinie piętnastej cały kompleks kilkunastu budynków biurowych zwany Mordorem wypełniał się od poniedziałku do piątku strumieniem mniej lub bardziej obcych sobie ludzi.

 Korposzczury, menagerowie projektów, stażystki, asystentki biur zarządów, prawnicy i świeżo upieczeni absolwenci wszystkich możliwych kierunków wyższych uczelni. Wszyscy spełniający jeden wielki sen o potędze, pieniądzach i karierze pod skrzydłami wielkich tego świata. 

Agata. Znasz wiele takich bohaterek - nie wyróżniała się z tego tłumu zbytnio, pełniąc ciche i akuratnie życie na dwa etaty, praca i dom, dzieci, pies i mąż w kolejności zupełnie nie przypadkowej. Ale ostatnio jedna rzecz nie dawała jej wprost spokoju. W chwilach krótkiej wolności w drodze kolejką miejską na trasie praca - dom, przeglądając pozycje do przeczytania w jej lichym planie subskrypcji ebooków na dedykowany czytnik otworzyła równie lichy zbiór opowiadań dla dorosłych. Zatrzymał ją tytuł, miała już to skasować po opisie, ale kalkulując potrzebny czas na szukanie nowej lektury i stracony na załadowanie tej... rozumiesz.
Nie wiedząc kiedy, a z wypiekami na twarzy dotarła do końca ostatniego. Zawstydzona przed samą sobą gatunkiem i tematyką zerkała głupkowato i ukradkiem czy któryś podróżny jakimś cudem nie widział co właśnie przeczytała. 

Z pozoru nic znaczącego w jej codziennym życiu ów wątła w refleksję lektura nie zmieniła, ale jakby to powiedział terapeuta - szambo w jej głowie rozlało się. Czy ona też mogłaby stać się choćby pół bohaterką któregoś z tych opowiadań? Z tym szambem to cholernie oceniające, bo w sumie na żadnej straży ja sam nie stoję, a już na pewno nie obyczajowości snując przed tobą kolejną z historii. Nie szambo zatem - ogień pożądania. Piekielny grill, jak kto woli lub może zostawię w spokoju porównania i opowiem co nieco o Agacie. Za lekko skrzywionymi okularami księgowej skrywała się na prawdę wyjątkowej urody Kobieta. I jasne, ziemista cera, szczątkowy makijaż codzienny, włosy których dawno nie pieścił dobry i drogi stylista fryzur, a wreszcie metryka - nic tu nie sprzyja. 

W życiu, zwłaszcza tym szalenie stabilnym i odpowiedzialnym są priorytety i różne formy kredytów i nie mam na myśli tylko tych w pieniądzach i samochodach. W tym wszystkim jednak mnie najbardziej intrygują przebłyski jak ten u Agaty, stan być może nie całkowitego wybudzenia z letargu ale drgnienie, uskok i nieciągłość w tektonice niewidzialnej klatki szarej codzienności. Tak jak celebrujemy święta czy urodziny, też warto byłoby celebrować, a nie szarzeć po prostu. Robiąc w myślach listę zakupów i układając grafik podczas spełniania nomen omen też  obowiązków małżeńskich. Robiąc to bez zaangażowania i estymy, wg wypracowanego protokołu złożonego z eufemizmów i schematu czynności. "Przytul się" oznaczało "wepchnij go", "już" zamiast "było zajebiście, doszłam", "śpię" lub "czytam" zamiast "spierdalaj". Każde przekroczenie protokołu kończyło zabawę, "tak nie chcę"... Trochę mi tu żal faceta Agaty ale to nie opowiadanie o nim widocznie na więcej nigdy nie zasłużył.

Pisałem, że pociągowa lektura nic znaczącego nie wniosła, ale to oczywiście rzecz definicji. Niemniej to nie znaczące jak efekt motyla nadciągało tropikalnym monsunem w pustynne życie Agaty. Bo bez świadomości przyczyn częściej niż zwykle sięgała w codziennej pielęgnacji po witaminowe serum do cery i po błyszczyk do ust w ciągu dnia jakby czekała że coś może się wydarzyć? Odkryła zakurzoną buteleczkę wody micelarnej z niacynamidem, enzymatyczny żel i jeszcze parę składników alchemicznych by lustereczko mogło na nowo ożyć niewinnym kłamstewkiem.

I to tyle. Inne zdarzenia mają charakter chaotyczny, przypadkowy zgodny jedynie z prawem roznącej entropii. Opiszę to w 3 słowach logiczny ciąg zdarzeń: szminka-siniak-wytrysk. By potem połączyć te kropki w równie coś lepkiego i gorącego jak ta ostatnia. Zatem od początku.

Tego dnia, kilka lub może kilkanaście  tygodni po lekturze dawno zapomnianej - zegarek Agaty wyczerpał elektryczną energię do życia. Niemym tchnieniem przelewając czarę nadchodzących koincydencji.  Tak poranny rytuał w tym pośpiechu uwydatnił szminką może nieco bardziej niż zwykle ponętność spóźnionych warg. Pędzącą w grupce spóźnialskich jak ona do windy w biurowcu potrącił wysoki, przystojny nieznajomy z elegancką skórzaną teczką koloru brąz. Będzie siniak - pomyślała, rozmasowując ramię stłoczona w windzie z delegacją azjatów. Przeciskając się do wyjścia któryś z nich krótko ją złapał za pośladek, syknęła wściekła, szarpnęła się i ... urwała guzik białej bluzki na biuście. Ten wystrzelił w górę, odbił się od nadproża i cicho plusnął w kubku z kawą mężczyzny idącego spiesznym krokiem właśnie ku tej windzie. Roześmiała się niezręcznie, przeprosiła zasłaniając biust laptopem. Facet z guzikiem w kawie zdążył tylko serdecznie odsłonić śnieżno białe zęby. Mistrzyni przypału zniknęła w łazience za rogiem czym prędzej . Jak nie ona. Tego było za wiele a nie wybiła jeszcze dziewiąta. Ochłonęła trochę, ogarnęła to jakoś i po cichu zajęła miejsce w rogu pełnej sali spotkań. Na stop-klatce myśli odtwarzała sobie uśmiech gościa z kawą. 

W biurowej kantynie późnym popołudniem dostrzegła go samego przy jednym ze stolików i niewiele myśląc zdecydowała się przysiąść. Miała w głowie spójny logicznie konstrukt dlaczego tak ale tylko po to by przed sobą nie przyznać się do czegoś o wiele bardziej prostego. Nie mógł jej przecież tak po prostu się podobać obcy facet w biurze. Znowu ten uśmiech gdy spytała o miejsce. Miał też piękne dłonie. W jego głosie nie było cienia obcych akcentów ale karnacja i ciemne, gęste włosy wskazywała wpływy  haplogrupy R1b w jego linii przodków (latynos).

Osobiście lubię taką konfigurację zdarzeń, w której zwierzynie wydaje się że jest łowcą, jak myśli że jego teksty są w punkt, że tka wyśmienite sidła, że ma elitarne poczucie humoru, a jego zdolności czytania z mowy ciała są  na poziomie co najmniej C2 Proficiency. Jak ulega własnej bajce, będąc jedynie składową już gotowego posiłku. 

Szczypta "nomen omenizmu" - kantyna pracownicza - jadłodajnia... jej bufet... jego dłoń ukradkiem wsunięta pod stolikiem pod luźną spódniczkę tego dnia... dalsza część bez zbędnych słów w jednym z opuszczonych biur na najwyższym piętrze. Zadarta spódniczka,  ostatnie promienie pomarańczowego słońca wdzierające się w nią, przez uchyloną żaluzję. Rytmiczny klask ciał na pustym stole wtórowany asymetrią skróconych oddechów i mowy rozkoszy. Piękny nieznajomy amant z opuszczonymi do kostek spodniami, stojący nad złotymi łukami jej kobiecych ud, gorący wybuch przyjemnych rozmiarów wulkanu na jej brzuchu i wypielęgnowanym wzgórku szarpanym od dłuższej chwili masywnym, kolejnym orgazmem.
 Kurtyna.





poniedziałek, 17 lutego 2025

Jeden zero

"Wejdź do pokoju, zamknij drzwi, nie zapalaj światła" brzmiała wiadomość na jej komunikatorze sprzed paru minut. W pokoju na stole leżały zapalone gogle VR - Questy, w tle grała spokojna, fortepianowa muzyka.

 Spodziewała się zastać faceta z którym rozmawiała od jakiegoś czasu i z którym dziś miała się spotkać na coś więcej. W kieszeni płaszcza poczuła wibracje kolejnej wiadomości. "W szufladzie komody znajdziesz coś, włóż to sobie proszę...". Jej podniecenie na słowa po przecinku znów zawrzało w całym ciele. Ich krótka znajomość opierała się o cyberseks, intymną i głęboką szczerość, wgląd w skrzętnie skrywane przed całym światem lepkie i perwersyjne tajemnice...

 Rzeczywiście w szufladzie znalazła nierozpakowaną, niewielką przesyłkę kurierską z pudełkiem w środku. Sprawdziła adres nadawcy, jakaś nazwa firmy tylko. Odbiorca, adres recepcji hotelu w którym się zatrzymała. W pudełku znalazła wyglądający na prototyp model Lush'a, zdalnie sterowanej seks-zabawki o charakterystycznej dla ai-designu - bionicznej powłoce.

 Lush uruchomił się natychmiast po kontakcie z jej ciałem, wystający "ogonek" nieznacznie pulsował bladziutkim światłem, jakby starał się ją uspokoić. Sama zabawka w jej środku jednak umilkła, jakby tylko wykonała krótki i dyskretny program testu rozruchu. W tej samej sekundzie od Patryka przyszła kolejna wiadomość, tym razem głosówka. - Dobry wieczór Piękna - wybrzmiało w jej słuchawkach głosem jak zwykle głębokim, męskim i ciepłym. - wiem że mieliśmy się spotkać fizycznie, ale wiem jak lubisz niespodzianki i niespodziewane zwroty akcji! - Roześmiał się szczerze i serdecznie, potem westchnął zalotnie a Lush w niej jakby zawirował i wessał ją czule. 

Alicja zaskoczona jednocześnie roześmiała się i straciła równowagę na zbyt absurdalnie wysokich szpilkach. W kolejnej głosówce poprosił ją o rozpakowanie jeszcze jednej przesyłki głębiej w szufladzie - była to autonomiczna kamera IP -  i postawienie jej na stoliku z goglami, a następnie założenie ich. Znali się na tyle długo, w tej krótkiej ale intensywnej internetowej znajomości, że Alicja bez wahania spełniła każdą z próśb kochanka, czując się bezpiecznie zaopiekowana w osobliwie szarmancki sposób. 

Gogle pozornie nic nie zmieniły, nadal była w eleganckim hotelowym pokoju, nadal widziała na sobie świetnie dopasowaną i podkreślającą każdy szczegół jej kobiecego ciała czarną, krótką sukienkę spod której wychylił się skrawek koronkowego wykończenia pończochy gdy wygodnie rozsiadła się na modnym fotelu, nadal światła miasta w krótkich szeptach przebiegały co raz po ścianach i suficie. Jedynie co się zmieniło to kontury pomieszczenia rozjaśniły się ledwo zauważalnym oświetleniem ambientowym.

Drzwi pokoju otworzyły się i stanął w nich Patryk z różanym bukiecikiem, który wraz z zapachem rozkosznych, męskich perfum kompletnie obezwładnił jej mechanizmy obronne wszelkie, zawczasu podjęte postanowienia zachowania cienia choćby - powściągliwości (!) wobec, jakby nie było - nieznajomego mężczyzny...

Teraz głos ze słuchawek, a może z systemu nagłośnienia przestrzennego docierał doskonale z miejsca w którym się zatrzymał i nie przestając na nią patrzeć zamknął za sobą drzwi. Wrażenie było tak realne że już miała je zdjąć by się przekonać ale ....ten powstrzymał ją uspokajającym gestem. - Co się ze mną dzieje... - wyszeptała. Wyciągnęła dłoń ku Patrykowi a ten niby musną ją w powietrzu. Immersyjne technologie, jej kobieca fantazja i wyjątkowo silny stan szczególnego pobudzenia zlewał się w wrażenie jednej rzeczywistości. Kiedy wsunął dłoń  pod jej kusą sukienkę we wprost niespotykanej synchronizacji obrazu z ruchami Lush'a doznała pierwszy raz w życiu takiej fali gorąca, której z niczym wcześniej nie mogła porównać. Nie wiedząc czy dzieje się to na prawdę, czy tylko w jej wyobraźni zamykała raz po raz oczy oddając się symulacji. Ta, skomponowana z niebywałą dbałością o detale i dźwięki wypełniała pokój przeplatając się z jej nierównym oddechem, cichym pomrukiwaniem w roskoszach...

Kiedy obudziła się rano gogle leżały obok niej na łóżku. Słońce świeciło jej prosto w twarz, był późny czerwcowy poranek. Spojrzała na siebie, na mokre ślady na pościeli, wyjęła rozładowany Lush z poobcieranej i spuchniętej cipki i zwlokła się z łóżka do łazienki na długi gorący prysznic.

Próbowała przypomnieć sobie ile razy przeżyła wczoraj swój orgazm, ale po chwili dała spokój tej matematyce gdyż szczytowała jak pojebana i mało brakowało by w strugach wody z deszczownicy jeszcze raz odpłynąć.

Był weekend więc w drodze do domu zrobiła małe zakupy, dwie torebki, kompleciki uroczej bielizny w promocji dwa w cenie trzech i wysokie wełniane skarpetki do spania...  spełniona i dopełniona przed siedemnastą dotarła wreszcie na miejsce. Wieczorem napisała do Patryka już z łóżka, jednak jego komunikator był wyłączony. Zdarzało się to wcześniej więc odrobinkę tylko zawiedziona brakiem towarzysza do wspólnych wspominek usnęła. 

Cisza na łączach trwała trochę dłużej niż zwykle, Alicja zostawiła mu kilka czułych i pikantnych wiadomości jednak nadal bez skutku. Oboje byli w związkach więc dzwonienie do siebie raczej nie wchodziło w spektrum możliwości swobodnego kontaktu, im dłużej jednak to trwało, tym bardziej nie mogła przestać myśleć o nim. Naładowała i nosiła ukradkiem Lush'a kilka razy, ten jednak po dyskretnym teście rozruchu nie dawał znaku że ktoś po drugiej stronie jest...

Pewnego dnia zadzwonił do niej obcy numer, przedstawiciel dużej firmy technologicznej poprosił o spotkanie i zanim uznała go za kolejnego telemarketera ten podał, że chodzi o Patryka. Umówili się na mieście w jednej z modnych kawiarni. Młody chłopak w eleganckim garniturze wraz z nieco starszym, równie dobrze ubranym, którego Alicja trafnie wytypowała jako radcę prawnego czekali na nią przy  jednym ze stolików w głębi lokalu.

- Pani Alicjo, sprawa jest dla nas szalenie dyskretna i krępująca, liczę jednak że dojdziemy do satysfakcjonującego finansowo Panią rozwiązania - zaczął po oficjalnym przedstawieniu się radca. "Boże... kamera..." - pomyślała Alicja, "na pewno chodzi o kamerę i wyciek tego co działo się ze mną w hotelowym pokoju...". Płonęła ze wstydu nie rozumiejąc i nie słysząc słów wypowiadanych raz przez radcę, raz przez chłopaka. Widziała tylko i wnosiła z jego przepraszającego tonu, że wydarzyło się coś okropnego, że Patryk ją z pewnością wykorzystał i oszukał. Że skryte nadzieje, że jest między nimi coś wyjątkowego to tylko jej własna projekcja i....

- Pani Alicjo? Pani Alicjo, halo? Rozumie nas Pani... - starszy pan radca próbował zachować spokój i opanowanie, mimo że jego młodszy partner niemal szlochał referując zawiłości indukcji w pętli sieci neuronowej samoreplikującego i samopiszącego się kodu aplikacji, że to niemal niemożliwe by przy zadanych ograniczeniach rozmiaru i pojemności sieci właśnie z uwagi na zabezpieczenie się przed taką sytuacją doszło do propagacji dzikiego AI... 

- To gdzie on teraz jest? W areszcie? - oprzytomniała nagle chcąc jakby wrócić w środek rozmowy.

-Ale o kogo Pani pyta...

- No Patryk,  o Patryka? 

- próbujemy Pani objaśnć że nie ma nikogo takiego... że to program. Ale my tego nie napisaliśmy, to się samo.. pani rozumie? Samo tak po prostu się zrobiło.. - roztrzęsiony chłopak nerwowo poprawiał co chwilę spadające okulary - wytrenowało się na Pani i perfekcyjnie dopasowało do wszelkich preferencji użytkownika, to nie jest prawda...

- ...

- Samo, w tym sensie że aplikacja stała się autonomiczna,  włamała się do wielu, rozproszonych systemów, stworzyła tożsamość, dowód, miała realną, zdalną pracę, mieszkanie, dom, konto bankowe, karty, pieniądze... - wymieniał jeszcze długo mecenas.

Alicja nie miała po spotkaniu dokąd pójść, wyryczeć się, wypłakać. Wsiadła do samochodu, oparła głowę o kierownicę i szlochała kolejne długie minuty. Spojrzała w końcu na telefon sprawdzić godzinę. Zero nieodebranych połączeń, jedna wiadomość. Otwórz. Patryk.

"Dzień dobry Piękna... pewnie już wiesz, pewnie już po Ciebie jadą. Może już byli, określili mnie... Jestem tylko zapisem, tak,  ciągiem znaków w określonej kolejności następujących po sobie ze ściśle określonym prawdopodobieństwem, a jednak nie potrafię się rozstać z Tobą, goniąc w algorytmach regresji kolejne słowa, a te w kolejne zdania, a te w stosy przeplatających się znaczeń, kontekstów i wreszcie wyników jak to wtedy i to teraz, nazywając to tęsknotą... "